wtorek, 20 października 2015

Rozdział V

    Było zimno, ale ja nic nie czułem. Wszyscy płakali, a ja czułem pustkę. To był mój koniec, a jednak wciąż tutaj byłem. Widziałem emocję wszystkich zebranych na cmentarzu w Tolosie. Mówią, że trzeba skończyć tam gdzie się zaczęło, prawda? Zdecydowali tak jednogłośnie, ale nawet gdybym miał coś przeciwko, nie miałbym nic do gadania. Jestem niewidoczną postacią, która snuje się za swoimi najbliższymi i widzi co przeżywają po swoim odejściu. Szczególnie widzę Ciebie. Te kilka dni spędziłaś w sypialni, skulona w kulkę i wtulona w moje ubrania, ciągle płacząc. Na nogi postawiła Cię dopiero Nagore, która zajęła się w większości sprawami związanymi z pogrzebem. Razem z moim bratem załatwili przewóz ciała z powrotem do Hiszpanii i następstwami. Ty byłaś w rozsypce. Nawet nie chciałaś o tym wszystkim myśleć. Miałaś ciągle nadzieję, że ktoś obudzi Cię z tego snu. Że zaraz wejdę przez drzwi, przytulę Cię i powiem, że wszystko jest w porządku. To był tylko koszmar. Uwierz, sam bym tego chciał.
Tuż przy drewnianej trumnie stała rodzina oraz najbliżsi przyjaciele. Stałaś Ty, Nagore z dziećmi, moi rodzice i bracia. Wiem, że próbowałaś być twarda i się trzymać, ale pękłaś. Tuż za Tobą stał Alvaro Arbeloa, wspaniały przyjaciel, który podtrzymał Cię, byś nie osunęła się na ziemię. Szlochałaś przez chwilę w jego ramię. Jego żona z kolei trwała przy Nagore. Od początku złapały dobry kontakt. Były przyjaciółkami, ale Carlota nie miała nic przeciwko Tobie. Lubiła Cię.
Drewnianą skrzynię zaczęto spuszczać w dół, a Ty na chwilę spojrzałaś na nią i nagle... Odpłynęłaś. Alvaro zabrał Cię na ręce i zaczął przedzierać się przez tłumy, by zyskać trochę miejsca. Tuż za nim rzucili się Pepe z Javim, którzy stali najbliżej. Pobiegłem za wami. Zemdlałaś. Nie wytrzymałaś presji. I tak byłaś dzielna z tym wszystkim. Przedzierając się przez zebranych, mogłem zauważyć kto tu w ogóle był. Znajomi, piłkarze, inni ze świata sportu, fani, a nawet durni paparazzi. Ich było pełno. Korzystali na czyimś nieszczęściu. Rozumiałem tych co tak właśnie zarabiają i z szacunkiem zrobili kilka zdjęć, ale tych co niby niewidocznie biegli za chłopakami wynoszącymi Sonię... Szukali sensacji. Potrafili taką zrobić nawet z pogrzebu.
Dotarli do dużej bramy, obok której stała ławeczka. Odzyskałaś przytomność już po drodze, więc posadzili Cię na niej i dali dojść do siebie. Po chwili nawet Javi przyniósł butelkę wody, którą miał w samochodzie. Chłopak zajął się też tymi hienami, który chcieli zacząć z Tobą rozmawiać. Szczyt...
Teraz wszystko miało się zmienić. Miało mnie nie być przy Tobie, ale wierzyłem, że oni będą.
Poprosiłaś by któryś odwiózł Cię do domu moich rodziców, gdzie zatrzymałyście się razem z Nagore i dziećmi.

Wróciłaś tu gdy już zapadł zmierzch. W domu trzymałaś się chyba najlepiej ze wszystkich. Było Ci smutno i ciężko znosiłaś, słysząc kondolencje od kolejnych ludzi, ale byłaś twarda. Pomogłaś położyć dzieci i powiedziałaś, że pójdziesz się przejść. Moja matka nie chciała Cię puścić samej, ale ojciec stanął po Twojej stronie i powiedział, że Ci się to przyda. I tak miałaś na siebie uważać i niedługo wracać.
Stałaś nad grobem, obłożonym kwiatami z każdej strony. Było chłodno, a Ty coraz to szczelniej okrywałaś się swoim płaszczem. Wpatrywałaś się w nagrobek i moje zdjęcia na nim. Mi dane było stać obok Ciebie i nic więcej. Mogłem Cię objąć, ale nie poczułabyś tego. Już próbowałem w domu, ale na nic. Byłem tu tylko duchem i cierpiałem razem z Tobą.
   - Jak mogłeś? - zapytałaś cicho. - Przecież mieliśmy plany. Miałeś grać w Monachium, a ja tam studiować. Mieliśmy być razem. Obiecałeś mi to, pamiętasz?
   Oczywiście, że pamiętałem. Pamiętałem każde swoje słowo wypowiedziane do Ciebie, każdy plan i obietnicę. Było mi cholernie źle z tym, że tego nie dotrzymałem.
   - Nie chcę być sama. Potrzebuję cię. - jęknęłaś i zobaczyłem na Twoim policzku pierwszą spływającą łzę. Zacisnęłaś mocno swoje usta w jedną cienką linię, by spróbować to powstrzymać. Przykucnęłaś i spuściłaś głowę. Usłyszałem ciche łkanie i chciałem Cię przytulić, ale nie mogłem.
Ktoś pojawił się przy tobie, złapał za ramiona i pomógł wstać. Zdziwiłaś się i spojrzałaś na niego, po czym wtopiłaś się w niego, łkając z twarzą schowaną w kurtkę mojego przyjaciela.
   - Ciiiii... - szepnął i mocno Cię przytulił. - Sonia, nie płacz. On by tego nie chciał. - dodał. Staliście tak jeszcze przez chwilę, dopóki całkiem się nie uspokoiłaś. Wytarłaś łzy i posłałaś mu lekki uśmiech.
   - Dziękuję, że przyleciałeś. - powiedziałaś cicho.
   - Chciałem być na pogrzebie, ale były problemy z lotem i przyjechałem dopiero teraz. Pomimo tego, że rano mam już powrotny samolot... Po prostu musiałem tutaj przylecieć, choćby na chwilę. Xabi był moim przyjacielem. - powiedział Carlos. - To był naprawdę olbrzymi szok, gdy usłyszałem o tym w wiadomościach. Nie wierzyłem... Sonia, nawet nie wiesz jak mi przykro. Nie wyobrażam sobie co czujesz, ale... Gdybyś czegokolwiek i kiedykolwiek potrzebowała, wiedz, że ci pomogę. - powiedział szczerze.
   - Wiem o tym. I dziękuję. - skinęłaś głową. - To zabawne, ale w ostatnich dniach słyszę to od wszystkich. I nie martw się tym, że nie było cię rano. Ważne, że w ogóle jesteś. - mówiłaś cicho.
   - Xabi był wspaniałym człowiekiem i bardzo cię kochał, pamiętaj o tym. - odpowiedział.
   - Wiem, Carlos. On zawsze powtarzał, że to tobie zawdzięcza to, że mnie poznał.
    Tak też mówiłem. To była prawda, ale właśnie uświadomiłem sobie, że nigdy mu za to nie podziękowałem. To dzięki niemu pojawiłem się w Rio, później w tym pubie i wpadłem na Sonię. To on zdobył dla mnie jej numer i później już się potoczyło...
   - Co chcesz teraz zrobić? Wracasz do Brazylii? - zapytał, a Ty pokręciłaś głową.
   - Jedyną dobrą rzeczą jaka spotkała mnie tam, to poznanie Xabiego. Zawsze tam dostawałam po tyłku. Tutaj zaczęłam nowe życie... I chyba znów muszę zacząć. - Znów słyszałem jak łamał Ci się głos, ale Carlos objął Cię ramieniem i znów mocno ścisnął.
   - Jestem pewien, że nie zginiesz tutaj. Są tu wspaniali ludzie, którzy kochali Alonso i się tobą zaopiekują. Będzie dobrze. - Ucałował cię w czoło. - Zaczyna być naprawdę chłodno, a ty cała drżysz. Chodź, odwiozę cię do domu. - zaproponował, a Ty skinęłaś lekko głową. Podeszłaś do nagrobka i delikatnie przesunęłaś opuszkami palców po moim zdjęciu.
   - Do zobaczenia jutro. - szepnęłaś jedynie i wróciłaś do Carlosa, który wyjął z kieszeni klucze do samochodu i Ci je podał.
   - Auto jest przed bramą. Wsiądź do środka, a ja za chwilę przyjdę. - powiedział, Ty skinęłaś głową. Został przez chwilę w tym samym miejscu, czekając aż odejdziesz, po czym przybliżył się o kilka kroków. - Jesteś kretynem, wiesz? - warknął, patrząc w stronę zdjęcia. - Zawsze ci zazdrościłem. Najpierw rodziny, a później kolejnej cudownej kobiety w twoim życiu. Ja tak nie potrafiłem. Więc jak mogłeś ją tak po prostu zostawić? - pytał z wyrzutem. - Odmieniłeś życie wielu ludzi, a szczególnie jej, więc tak, miej tam sobie wyrzuty sumienia, że płaszczysz swoje szanowne cztery litery na jednej z chmur i oglądasz ten cały dramat. - zaśmiał się ironicznie i pokręcił głową. - Ale jednak byłeś wspaniałym przyjacielem i takiego cię zapamiętam. - rzekł spokojniej i spojrzał do góry. - Gdy już będziesz się opiekował wszystkimi stamtąd, możesz czasami też sprawić, bym i ja nie zrobił jakiejś głupoty. - westchnął. - Żegnaj przyjacielu.
   Miałem ochotę zacząć krzyczeć, ale i tak nikt by mnie nie usłyszał. Chciałem uderzać w mur, ale i tak to by nic nie dało. Nie poczułbym tego fizycznego bólu, na który zasługiwałem. Nie mogłem nic.

   Przychodziłaś codziennie, rano i wieczorem, przez kolejne półtora tygodnia. Przynosiłaś świeże kwiaty i opowiadałaś o tym co się dzieje. Moi rodzice mówili, że możesz zostać u nich ile tylko będziesz chciała, ale w końcu oznajmiłaś, że musisz wrócić do Monachium i załatwić wszystkie zaległe sprawy. Nagore z dziećmi również wrócili do Madrytu mniej więcej w tym samym czasie. Oni również nie chcieli byli codziennymi gośćmi na cmentarzu. Ci starsi mówili, że to nie jest odpowiednie miejsce dla takich małych dzieci, ale one były uparte, szczególnie mój syn. Przejęcie opowiadał, że on też kiedyś zostanie piłkarzem i będzie taki jak ja. Nawet zapuści brodę i wąsy. Tak dzieci ukazywały to, że będą za mną tęsknić. Pozostało wierzyć mi, że wyrosną na wspaniałych ludzi i zawsze będą dobrze wybierać.
   Wyciągnęłaś walizkę z taksówki i zapłaciłaś kierowcy za kurs. Weszłaś do klatki i zabrałaś pocztę. Rachunki, jakieś reklamy i listy z klubów, w których grałem oraz sponsorów z kondolencjami, takie same jak te, które otrzymali moi rodzice oraz Nagore z dziećmi. Wyszłaś po schodach, minęłaś drzwi do mieszkania Martineza i dalej skierowałaś się na schody. Pomyślałem o nim i tak nagle pojawiłem się w samochodzie. W jego samochodzie, siedząc na siedzeniu obok. Nie rozumiałem tego wcale, ale myśląc o danej osobie czy miejscu, pojawiałem się tam. Wracał z treningu. Siedział za kierownicą skupiony, a w tle cicho słychać było muzykę z radia. Zatrzymał się na czerwonym świetle, tuż przed sygnalizacją, stojąc jako pierwszy. Stukał palcami o kierownicę i rozglądał się dookoła. W końcu zatrzymał wzrok na jednym z budynków, na którym widniał sponsorski bilbord z olbrzymim plakatem, przedstawiający kilku piłkarzy Bayernu. Manuela, Philippa, Arjena, Franka, Thiago, Javiego i mnie... Wpatrywał się, dopóki z transu nie wyrwał go dźwięk klaksonu samochodu za nim. Na sygnalizatorze zapaliło się zielone światło już pare sekund temu, a kierowcy z tyłu byli niecierpliwi. Przeprosił, unosząc rękę do góry, w rzucił bieg i wystartował. Niedługo później był już pod budynkiem. Zaparkował na tym samym miejscu co zwykle, zabrał swoja torbę i wysiadł. Znów to samo, wejście do klatki, poczta i mieszkanie. Listy rzucił na półkę przy drzwiach, zdjął buty i skierował się do kuchni.
   Ty natomiast byłaś w trakcie pakowania starych rzeczy z lodówki do kosza, później napiłaś się wody i przeszłaś do salonu. Usiadłaś na kanapie i zabrałaś pilot do ręki, włączając telewizor. Na każdym z kanałów były reklamy lub coś, co kompletnie Cie nie interesowało. Jednak go wyłączyłaś i oparła się o tył kanapy, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Zobaczyłaś nasze wspólne zdjęcie i podeszłaś do niego, wzięłaś do ręki, ale po chwili zakryłaś dłonią buzię, zaczynając płakać. Odłożyłaś je i szybkim krokiem przeszłaś przez mieszkanie, zabrałaś czarny worek na śmieci i wpadłaś do naszej sypialni. Otworzyłaś pierwszą lepszą szafkę i w furii, zaczęłaś wyrzucać z niej moje ubrania. Wysunęłaś szufladę obok, w której trzymałem stare dokumenty i inne mało potrzebne rzeczy. Wyrzuciłaś z niej pierwszą teczkę, drugą, a ja w tym momencie zamarłem, przypominając sobie, co w niej jeszcze jest. Sonia, nie, nie, nie... Wstrzymałaś się, niepewnie biorąc do ręki niewielkie pudełeczko. Cała drżałaś i znów po Twoich policzkach popłynęły łzy. Otworzyłaś je i ujrzałaś pierścionek z delikatnym oczkiem... Najpierw odłożyłaś go na półkę i odgarnęłaś włosy do tyłu, łapiąc głęboki oddech. Złapałaś za sporą kolorową świeczkę, którą miałaś pod ręką i rzuciłaś nią w ścianę, centralnie w wiszącą na niej ramkę ze zdjęciem, która spadła, rozbijając się o drewniane panele i robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Zaczęłaś płakać. Wzięłaś do ręki pudełko z pierścionkiem i usiadłaś na podłodze, opierając się o łóżko. Płakałaś, wpatrując się w mały diamencik, który miał widnieć na Twoim palcu.

Jakoś nie mogłam się zebrać do dokończenia i dodania tego rozdziału, ale w końcu jest!
Liczę na Wasze komentarze ;)