poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział IV

A oto rozdział, w którym pokazany jest w końcu główny wątek całego opowiadania. 
Zapraszam do czytania i komentowania! 
***
  Po treningu wsiadłem do samochodu i wcale nie skierowałem się w stronę naszego mieszkania, wręcz przeciwnie. Po naszej wczorajszej rozmowie o przyszłości, byłem całkowicie pewny, że teraz mam odwagę do tego, by w końcu pudełeczko, a w nim pierścionek, który chowam w szufladzie ze swoimi rzeczami, ujrzały w końcu światło dzienne.
Pojechałem kawałek za miasto do jednego bardzo przytulnego hotelu, który polecili mi koledzy w szatni. Tam porozumiałem się z kierownikiem i zarezerwowałem pokój oraz całą salę restauracyjną na daną godzinę. W tym samym czasie miał grać zespół, oczywiście spokojne i romantyczne rytmy.
Byłem niezmiernie dumny z siebie, z podjęcia takiego kroku. Za każdym razem, gdy dziś pomyślałem o naszej wczorajszej rozmowie, uśmiech sam wskakiwał mi na twarz. Wieczorną porą wyszliśmy się przejść po Monachium. Spacerowaliśmy, trzymając się za dłonie i jak zwykle rozmawialiśmy o wszystkim co przyszło nam do głowy. W jednym momencie minęliśmy parę z wózkiem, z którego słychać było gaworzenie małego dziecka. Odwróciłaś głowę i uśmiechnęłaś się lekko.
   - Myślałaś kiedyś o dzieciach? - zapytałem. Chyba nawet Cię odrobinę zaskoczyłem tym. Jeżeli rozmawialiśmy już o nich, to zawsze to był temat pociech moich kolegów albo Ane i Jona.
   - Kiedyś. - Znów się uśmiechnęłaś, ale teraz bardziej wstydliwie. - Jeszcze jako nastolatka wyobrażałam sobie, że będę mieć wspaniałą rodzinę, męża, dzieci i duży dom. Później z biegiem czasu, znając moje doświadczenia z mężczyznami, doszłam do wniosku, że nawet gdybym z którymś wpadła, za żadne skarby nie oddałabym dziecka, tak jak zrobiła to moja matka. - Dokończyła ciszej, a ja objąłem ją ramieniem.
   - A teraz? - szepnąłem. Spojrzałaś do góry, na mnie. - Chciałabyś mieć dziecko?
   - A ty? - zapytałaś cicho. To był dla nas całkiem nowy temat. Widziałem, że byłaś niepewna. W końcu sam miałem już dwójkę dzieci i nie wiedziałaś jaki mam do tego stosunek.
   - Oczywiście. - odparłem pewnie. - Myślę, że raczej dobrze sprawuję się w roli ojca, a sam to lubię... - Uśmiechnąłem się do Ciebie i mocniej przytuliłem. - Poza tym, z tobą mógłbym mieć jeszcze gromadkę dzieci. - dodałem, a Ty oparłaś głowę o moje ramię.
   - I jak tu cię nie kochać? - westchnęłaś ciężko, a ja tylko się zaśmiałem i ucałowałem Cię w czubek głowy.
 Zadowolony z tego, że udało mi się wszystko załatwić na przyszły weekend po meczu, wsiadłem do swojego samochodu i obrałem kierunek na centrum miasta. Nie jechałem szybko, bo nie znałem tej drogi, a poza tym była bardzo kręta i co chwilę trzeba było wjeżdżać pod górkę i później z niej zjechać. Prowadził mnie GPS, który ustawił mi Phillip, więc wiedziałem gdzie jechać dzięki tej pomocy.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu, ale nie dobiegał z mojej kieszeni czy podręcznej torby, a tak jakby z podłogi... Leżał na wycieraczce przedniego miejsca pasażera. Pomyślałem, że musiał upaść gdy rzuciłem go na siedzenie, wsiadając. Na drodze przede mną nie było nic, a do zakrętu miałem jeszcze spory kawałek, więc lekko się pochyliłem by podnieść komórkę i...

  Stałem tuż obok swojego samochodu i widziałem jak strażacy próbują rozłączyć go od ciężarówki, która się w niego wbiła. Jeszcze chwilę temu oba pojazdy były schładzane z obawy przed wybuchem. Słyszałem krzyki ludzi z obu karetek. Właście wciągali do jednej nosze, zamknęli drzwi i odjechali.
   - No dalej, chłopie! Nie schodź mi tu. - Usłyszałem i odwróciłem się. Tuż za mną kogoś reanimowano. Co chwila lekarz zmieniał się z młodym ratownikiem, robiąc uciski na klatce piersiowej. Podszedłem bliżej i poczułem nagłe ukłucie, na widok osoby leżącej na betonowej powierzchni. Mężczyzna ubrany w czarne spodnie garniturowe i białą koszulę, ruda broda i czupryna. Przez chwilę miałem wrażenie jakbym zapomniał jak się oddycha. Wpadłem w panikę. Zacząłem się rozglądać, chciałem zaczepić jednego policjanta, ale on tak po prostu... przeszedł. Zawołałem, ale nikt nie zareagował. Usłyszałem trzask i zobaczyłem rozłączone samochody. Moje audi prawie do połowy było zmiażdżone. Ciężarówka również była w opłakanym stanie. Słyszałem ludzi, którzy mówili o tym, z jaką szybkością musiała jechać ciężarówka by tak zmasakrować drugi samochód, że obaj kierowcy walczą o życie i ten drugi to piłkarz. Od razu pomyślałem o Tobie. Ta myśl była ważniejsza niż zastanawianie się jakim cudem ja jestem tutaj, a moje ciało leży kawałek dalej. Znów pojawiłem się przy swoim ciele i chodziłem w kółko, powtarzając, że nie mogę Cię tak zostawić. Nie teraz, nie gdy chcę poprosić Cię o rękę i wieść cudowne życie. Długie i szczęśliwe.
   - Mamy go! - Rozległ się pełen nadziei ryk lekarza. Teraz już wszystko działo się szybko. Przełożyli mnie na nosze i do samochodu. Przez całą drogę widziałem jak walczyli bym zachował funkcje życiowe. Kierowca przez radio kazał w szpitalu przygotować salę operacyjną i wprowadzić dyżurnych w stan gotowości. To wszystko było tak przerażające. Już jest, jeżeli widzisz jak dzieje się coś podobnego z kimś innym, ale samym sobą? Abstrakcja.
Dojechaliśmy do szpitala i od razu zawieźli mnie na blok operacyjny. Byłem tam, ale nie podchodziłem blisko. Wszystko wirowało wokół mnie. Myśli o Tobie, o tym jak to jest możliwe, że tutaj jestem, o tym jak ważne jest bym wrócił..
Coś zaczęło się dziać. Słyszałem przyśpieszający oddech lekarza, który stał nad moim ciałem z przyrządami chirurgicznymi. Razem z tym przyśpieszały te wszystkie sygnały w sali. Podnosił się ton i głos ludzi, którzy próbowali mnie ratować. Miałem dość. Wyrwałem się z kąta i wystrzeliłem przed siebie, nie zatrzymując się nawet na przeszklonych drzwiach. Kolejna rzecz, która przeraziła mnie w tym wszystkim. Jednak podążałem dalej. Przeszedłem przez niedługi korytarz i przez zaciemnione drzwi przeniosłem się na drugi korytarz, większy i szerszy. I wtedy zobaczyłem Ciebie. Opadłem ze wszystkich sił. Zatrzymałem się i tak jakbym wrósł w podłogę. Siedziałaś pochylona do przodu ze zmiętą chusteczką higieniczną w dłoni. Wpatrywałaś się tępo w ścianę z rozmazanym makijażem. Dopiero co przestałaś płakać. Tuż obok Ciebie siedział Jose, a naprzeciw Javi, Thiago i Julia opierali się o parapet. Oni również wyglądali na nieobecnych. Czekaliście na jakiekolwiek informacje o mnie, kiedy tak naprawdę byłem tuż obok. Chciałem usiąść obok Ciebie, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Nie mogłem.
Zdecydowałem się zrobić krok, ale w tym samym momencie drzwi za mną się otworzyły i stanął w nich lekarz, który już zdjął z siebie fartuch. Zerwaliście się wszyscy. Stanęłaś centralnie przede mną, patrząc wyczekująco na lekarza, a tak naprawdę nieświadomie wpatrywałaś się we mnie. Uniosłem dłonie i położyłem je na Twoich ramionach, ale... nie poczułaś tego.
   - Doktorze, co z nim? - zapytał Reina, który tak nagle wyrósł za Tobą. Lekarz spojrzał kolejno na wszystkich.
   - Państwo raczej...
   - Jestem jego dziewczyną, proszę mi powiedzieć co z Xabim. Bardzo pana proszę. - Przerwałaś mu. Słyszałem jak zaczyna ci drżeć głos. Bałaś się. Byłaś przerażona, a mnie krajało się serce. Przesunąłem się i spojrzałem na mężczyznę, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Ja sam już znałem odpowiedź.
   - Bardzo mi przykro, ale robiliśmy wszystko co w naszej mocy. - odpowiedział spokojnym głosem. Twoja twarz automatycznie pobladła. Gdyby nie to, że miałaś za sobą Jose, upadłabyś. - Jeszcze raz, przykro mi. - dodał, gdy Thiago, Julia i Javi podeszli bliżej. Jose Cię podtrzymał i zaprowadził na Twoje poprzednie miejsce.
   - Pepe... - bąknęłaś pod nosem i spojrzałaś na bramkarza. Twoje oczy były już całe mokre od łez. - To nie jest prawda, mam rację? Xabi zaraz tutaj przyjdzie, prawda? - Zaczęłaś szybciej oddychać. - Boże, powiedz coś... - jęknęłaś, a on po prostu mocno Cię przytulił. Łkałaś w ramię mojego przyjaciela, a ja nic nie mogłem zrobić. Julia również schowała się w ramieniu Thiago, a Martinez oparł się o ścianę, schował twarz w dłoniach i zsunął się do samego dołu. Jak to jest widzieć ludzi, którzy opłakują Twoją śmierć? Masz ochotę krzyczeć i płakać razem z nimi. Byłem cholernie zły przez tę całą sytuację. Byłem wściekły na siebie, że zostawiłem Cię, że zostawiłem swoje dzieci i resztę rodziny, przyjaciół. Przecież mieliśmy plany na przyszłość. Mieliśmy założyć swoją rodzinę. Miałem widzieć jak Ane i Jontxu dorastają, udają się do wyższych szkół i jednocześnie zajmować się malcami, które chciałem z Tobą mieć.

  Zaczynało zmierzchać, a Ty nadal siedziałaś na szpitalnym korytarzu. Javi chciał odwieźć Cię do domu, ale nie chciałaś. Powtarzałaś, że chcesz być blisko mnie. Przy każdym tym wyznaniu, czułem jakbym dostawał coraz to nowszy cios. Nienawidziłem jak płaczesz i nadal nie cierpię. Teraz czuję się za to jak najbardziej odpowiedzialny, bo wypłakujesz się przeze mnie. Teraz obok Ciebie siedziały Julia i Yolanda, która zostawiła dzieciaki z opiekunką i przyjechała zaraz po telefonie swojego męża. Thiago z Javierem pojechali powiedzieć o wszystkim Guardioli oraz w klubie. Reina stał nieopodal i rozmawiał przez telefon z Nagore. Wolał by dowiedziała się tego od niego, niż z mediów, choć i tak oficjalna informacja miała wyjść od klubu.
Naprawdę czułem się jak ostatni dupek, widząc Cię w takim stanie. Jednak byłem też wszystkim wdzięczny, że nie zostawili Cię z tym samej.
   - Rozmawiałem z Nagore i Mikelem. Nie mam zielonego pojęcia jak Nagore powie to dzieciom, a Mikel rodzicom. - mruknął Hiszpan i zajął kolejne krzesełko. - Sonia? Powinnaś wrócić do mieszkania.
   - Nie, nie chcę. - Pokręciłaś głową.
   - Kochanie, zostanę z Tobą na noc. Nie będziesz sama. - Vigas ścisnęła jej dłoń. Zza zakrętu korytarza wyłoniły się dwie sylwetki piłkarzy, Alcantary i Martineza. W klubie prezes zorganizował konferencję prasową. Informacja miała pójść dalej, a ja nawet nie wiedziałem co o tym myślę. Moja własna śmierć.
Chłopaki znów zaczęli namawiać Cię na powrót. Byś odpoczęła. Jednak w tym samym czasie wyszedł do Was lekarz. Poprosił Cię o rzecz, która miała być dla Ciebie trudna. Jose już chciał stanąć w Twojej obronie i poprosić o przesunięcie identyfikacji, ale odpowiedziałaś, że to zrobisz. Byłaś moją dzielną dziewczynką i za to Cię kochałem. Nadal kocham.
Nie poszłaś tam sama. Nawet by Cię nie puścili. Jose, jako że znał mnie najdłużej, poszedł razem z Tobą. Pielęgniarz zaprowadził Was na najniższe piętro i wysunął ciało z wbudowanej chłodni. Odkrył materiał, a Ty automatycznie odwróciłaś głowę i lekko nią pokiwałaś. Chłopak zrozumiał i szybko schował mnie z powrotem. Gdy tak na Ciebie patrzyłem, nie chciałem stąd znikać. Nie miałem pojęcia czy tak właśnie wygląda ten drugi świat. Czy każdy kto odszedł, widzi swoich bliskich? Czy każdy cierpi tak samo jak oni? Musiałam postawić sobie kolejne pytanie: czym ja, do cholery, jestem?

środa, 9 września 2015

Rozdział III

sierpień 2014 r.
  Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem Cię siedzącą na środku dużego pokoju, pomiędzy tymi wszystkimi pudłami z czarną zatykaczką w zębach i markerem w dłoni. Podpisywałaś poszczególne kartony, w zależności co w nich było. Zaśmiałem się i usiadłem obok Ciebie na panelach, całując Cię w policzek.
   - Jak w klubie? - zapytałaś.
   - Wszystko jest już załatwione i ustalone, jutro lecimy - Uśmiechnąłem się lekko. - Jedziesz ze mną do dzieci, prawda? - Skinęłaś głową. - I później od razu pojedziemy do jednej knajpy, bo chłopaki uparli się, że trzeba nas pożegnać.
   - Z chęcią, ale nie uważasz, że powinieneś sam się pożegnać z dziećmi? I tak samo z chłopakami - Spojrzałaś na mnie.
   - Przypominam, że Jon i Ane cię uwielbiają i także chcieliby się z tobą pożegnać, a mówiąc o chłopakach, miałem na myśli także ich kobiety - zaśmiałem się i objąłem Cię ramieniem.
   - No dobrze - westchnęłaś i zamknęłaś marker. - Powiedzmy, że wszystko jest przygotowane.
   - Jesteś aniołem, wiesz? - Oparłem głowę o Twoje ramię. - Dałaś sobie tutaj radę ze wszystkim!
   - Ty zajmowałeś się sprawami transferu, więc ktoś musiał zająć się rzeczami w mieszkaniu - zaśmiałaś się. - Tylko pójdę się przebrać i możemy jechać - uśmiechnęłaś się, pocałowałaś mnie w policzek, wstałaś i wyszłaś do łazienki. Czasem zastanawiam się czym sobie zasłużyłem na taką Ciebie? Moi kumple Cię uwielbiają, zaprzyjaźniłaś się z moją byłą żoną, moje dzieciaki cię pokochały, a rodzice traktują już jak synową. Rzuciłaś dla mnie swoje życie w Brazylii, rok mieszkałaś w Madrycie, a teraz znów funduję Ci przeprowadzkę. Tym razem do Niemiec, do Monachium. O tyle mieliśmy szczęście, że nie będziemy tam sami. Moim nowym trenerem będzie osoba, którą znam i cenę. Będę grał razem z czwórką moich dobrych kolegów z reprezentacji Hiszpanii, a ich partnerki i tak już znałaś. Thiago i Javi, którzy byli tam dłużej, pomogli znaleźć nam mieszkanie i dom. Dla nas mieszkanie, a dla Reiny i jego rodziny - dom. To, że wybrałem Bayern, pewnie trochę też wpłynęło to, że od tego sezonu będzie tam też grał facet, którego znam już lata! Z Pepe graliśmy razem w Liverpoolu, a nieprzerwanie w La Roja. Czyli nie będziemy tam sami.
 Już chwilę temu poznałaś Julię, dziewczynę Alcantary i Yolandę, żonę Jose. Polubiłyście się i ucieszyłyście, gdy okazało się, że zamieszkacie w jednym mieście. Polubiłaś "domowe przedszkole" bramkarza i z chęcią zadeklarowałaś, że w wolnych chwilach pomożesz Yolandzie w domu, bo przecież jest teraz w ciąży z piątym już dzieckiem Jose! Jesteś złotą osobą, naprawdę!
   Pojechaliśmy do domu, gdzie od razu dzieciaki porwały mnie do swojego pokoju, a Nagore zaproponowała Ci kieliszek dobrego wina. Tak jak wcześniej ustaliłem z byłą żoną, będzie się starała zabierać dzieci na weekendy do Monachium raz w miesiącu, a najczęściej jak się da, będę z nimi rozmawiał przez telefon albo Internet. I właśnie to samo odpowiedziałem Ane i Jontxu, obiecując, że niedługo już się zobaczymy. Razem ułożyliśmy ich do snu i przeczytaliśmy po połowie bajki na dobranoc. Później siedzieliśmy jeszcze z Nagore, do momentu gdy chłopaki zaczęli po nas wydzwaniać. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do klubu, gdzie wszyscy mieli czekać. Był tam Iker z Sarą, Alvaro z Carlotą, Sergio z Pilar i jeszcze kilku chłopaków z klubu. Życzyli nam wszystkiego dobrego w nowym mieście i byśmy szybko się zaaklimatyzowali. Nie siedzieliśmy tam długo. Wywinęliśmy się argumentem, że musimy wcześnie wstać by zdążyć wyrobić się ze wszystkim na samolot.

   Podpisałem kontrakt, zostałem zaprezentowany, zacząłem grać i dopiero wtedy zaczęliśmy urządzać swoje mieszkanie. Nagore zajęła się przesłaniem reszty rzeczy z mojego mieszkania w Madrycie, więc wszelkie drobiazgi już mieliśmy. To jednak Ty wybrałaś wszystkie meble i urządzenia, które kupiliśmy do naszego nowego mieszkania. Uwielbiałem na Ciebie patrzeć, gdy wpadałaś do jakiegoś sklepu i nie mogłaś się zdecydować, który zestaw mebli jest ładniejszy albo w jakim kolorze bardziej Ci się podobają. Nie nadążałem za Tobą, jednak nam się udało i musiałem przyznać, że urządziłaś mieszkanie wspaniale. Wyglądałaś jak takie dziecko w krainie zabawek, jak Alicja w Krainie Czarów. Byłaś szczęśliwa i rozpierała mnie duma, bo poniekąd dzięki mnie.
Tak nam się udało, że w mieszkaniu pod nami już od dwóch lat mieszkał Javi, więc nie byliśmy aż tak ciemni na początku, jeżeli chodzi o nasze nowe osiedle. Praktycznie niedaleko też było osiedle Julii i Thiago, a jeszcze kawałek dalej spokojna dzielnica z domem Reiny.
Często spotykaliśmy się we wspólnym gronie i było świetnie. Chodziłaś z dziewczynami na mecze, zabierając ze sobą gromadkę Reiny i tego wiecznie kontuzjowanego nieszczęśnika Thiago.
W wolnych chwilach wybieraliśmy się na długie, wieczorne spacery. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy się, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Mówiliśmy o przyszłości, ale chyba tak właściwie żadne z nas jeszcze nie wiedziało jak to wszystko będzie wyglądać. Liczyła się teraźniejszość, że byliśmy razem w Monachium i raczej było nam tutaj dobrze. Co prawda, dopiero zaczynaliśmy tutaj się zadomawiać, ale chyba było w porządku. Na nic jeszcze nie narzekaliśmy. Nowe miejsce, oboje musieliśmy się przyzwyczaić. I właśnie podczas jednego z takich spacerów, najpierw w żartach, a później to powtórzyłem, obiecałem Ci, że kiedyś zostaniemy rodzicami. Wiedziałem, że lubisz dzieci i ich posiadanie jest Twoim marzeniem. Nawet widząc to, jak dogadywałaś się z Ane i Jonem sprawiało, że chciałem mieć z Tobą kolejne.

  Dostaliśmy raz wolny dzień, więc wcześniejszego wieczoru ustawiliśmy sobie z chłopakami swój męski wieczór.  Umówiłem się razem z Jose, Thiago, Javim, Mario, Claudio, Thomasem i Philippem. Chłopaki wybrali pub i tam się udaliśmy. Zajęliśmy dwa stoliki, złączyliśmy je i od razu zamówiliśmy po pierwszym kuflu z piwem. Postanowiliśmy sobie, że nie będziemy mówić o kobietach, ale i tak skończyliśmy na Waszym temacie. Pewnie przez to, że bardzo szybko zaczął dzwonić telefon Goetze, którego pilnie wzywała jego dziewczyna. Wyłamał się pierwszy. Została nas tylko siódemka. Oglądaliśmy mecz siatkówki, który puszczała miejscowa stacja. Ciągle komentowaliśmy to co dzieje się na boisku, ale na końcu stwierdziliśmy i tak, że to jednak nie to co nasza piłka nożna. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy o wszystkim co się dało. Musiałem szczerze przyznać, że takich wypadów mi brakowało. W Madrycie moje życie skupiało się na rodzinie i grze. Tak samo było z większością moich kolegów, więc takie spotkania były prawdziwą rzadkością.
W końcu została nas tylko czwórka. Czwórka Hiszpanów, kolegów z jednej reprezentacji. Byliśmy napruci i to chyba tak porządnie, bo każdy z nas po woli zaczynał nie kontaktować ze światem rzeczywistym. Schodziliśmy w naszych rozmowach już na naprawdę głupie tematy.
I nawet zaczęły mnie ogarniać takie głupie myśli... Takie: co by było gdyby? Chłopaki zapatrzyli się na jakąś reklamę w telewizorze, który wisiał prawie nad nami, a ja wpatrywałem się tępo w swój kufel. Takie prawdziwie czarne i dziwne myśli, które u każdego wywołują ciarki na plecach.
   - Ty... - Wskazałem na Thiago. - Nie, ty nie.. Ty już masz Julię. A ty ani tyle... - dodałem, spoglądając na Jose. - Ale ty! - wskazałem na Martineza, a ten aż podskoczył. - Musisz mi coś obiecać... - mówiłem, uważając na to, by nie plątał mi się język, choć pewnie tak było. - Obiecaj mi coś tak jak Bask, Baskowi. - Spojrzałem na niego poważnie, a on otworzył szeroko oczy. - Jeżeli coś się stanie, masz zaopiekować się Sonią. - Javi ciężko przełknął ślinę, a Alcantara dziwnie na niego popatrzył.
   - Jesteś głupi! - Pepe ryknął śmiechem. - Wy będziecie żyć długo i szczęśliwie. Jak te wszystkie księżniczki, ratowane przez swoich bohaterów na białych rumakach. - dodał bramkarz ciągle się śmiejąc. Już miałam mu odpowiedzieć, że za dużo bajek przed snem się chyba naczytał swoim dziewczynkom, ale już sobie odpuściłem. Ważne było to, że powiedziałem to co chciałem powiedzieć.
   Do klatki weszliśmy razem z Javim i bardzo ostrożnie i wolno wychodziliśmy po schodach. On pierwszy dotarł do swojego mieszkania, a mnie zostało jeszcze kawałek. Jeszcze kilka schodków do pokonania. Stanąłem przed drzwiami z naszym numerkiem i nacisnąłem na klamkę. Drzwi jednak okazały się być zamknięte, Nie chciało mi się szukać kluczy po kieszeniach lub po prostu nie byłem w stanie. Zapukałem i przyłożyłem ucho do drzwi. Usłyszałem kroki i odgłos otwieranego zamka, więc ponownie nacisnąłem na klamkę, pchnąłem i... I drzwi zatrzymały się na założonym łańcuszku.
   - Kochanie, przepraszam... - jęknąłem, bo wiedziałem, że stoisz w korytarzu. Wychodząc, mówiłem, że pewnie skończy się na jednym piwie i nie wrócę późno, a w szczególności zalany. No i wyszło, jak wyszło. Wiedziałem, że kiedyś miałaś kogoś, kto okazał się być typem, lubiącym rozrabiać pod wpływem alkoholu, więc całkowicie rozumiałem Twoją obawę. Raz, jeszcze w Madrycie też tak się spiłem, ale później i tak spałem u Alvaro, bo zrobiłyście sobie babskie posiedzenie u nas w mieszkaniu. Tak to jakoś sam stroniłem od za dużej ilości alkoholu. Bawarskie piwo działało jednak za szybko... Nie odpowiedziałaś nic, tylko z powrotem zamknęłaś drzwi, a ja byłem w kropce.

  Otworzyłem oczy i zobaczyłem otwarte drzwi, a w progu siedziałaś Ty, na równi ze mną i uśmiechałaś się pod nosem. Siedziałem na wycieraczce z głową, opartą o framugę.
   - Naprawdę spałeś tutaj całą noc? - zapytałaś cicho, a ja tylko przetarłem oczy. Zaśmiałaś się słodko i wstałaś, podając mi dłoń. Podnosiłem się bardzo wolno, bo im byłem wyżej, tym czułem coraz bardziej narastający ból głowy. Ciągnęłaś mnie za sobą do kuchni, mówiąc, że zrobisz mi mocną kawę na przebudzenie. Ja jednak przyciągnąłem Cię do siebie i mocno przytuliłem. Było Ci mnie szkoda, że spałem pod drzwiami, no ale...
   - Przekimałem się na kanapie u Javiego. Przyszedłem tu pół godziny temu. - odpowiedziałem i mocno ją uścisnąłem, byle nie wymknęła mi się z ramion.
   - Xabi! - pisnęłaś zła. Znam Cię i domyślam się, że miałaś wyrzuty sumienia, że zostawiłaś mnie na zewnątrz, ale to w tym momencie odeszło daleko. Byłaś wściekła, więc nie miałem zamiaru Cię puszczać. No, ale taką Cię kochałem. Zauważyłem, że przy mnie z czasem stałaś się śmielsza i bardziej otwarta na ludzi, z czego byłem dumny. Byłaś tą, przy której znalazłem swój spokój i szczęście.

***
No dobrze, jest i trójeczka :) 

Ps. Jeżeli ktoś chce być informowany o rozdziałach, proszę o zgłoszenie się w komentarzu pod postem albo po prostu zaobserwować bloga. Zaczynam się w tym gubić, więc taka prośba! :)