sobota, 21 maja 2016

Epilog

      Przed chwilą odebrałem medal za kolejne wygrane Mistrzostwa Europy. Razem z przyjaciółmi kierowaliśmy się do linii bocznej, gdzie czekały na nas nasze rodziny. Z daleka zauważyłem jak najcudowniejsza kobieta na świecie stawia na murawie dwuletnią dziewczynkę w czerwonej koszulce i granatowej spódniczce, a jej starszy brat łapie ją za rękę i wolno kierują się w moją stronę. Spotkałem ich w połowie drogi i zabrałem córkę na ręce, a dłoń chłopca mocno ścisnąłem. Posłałem uśmiech żonie, która nam pomachała i dołączyła do grupki żon piłkarzy.
  Przeszliśmy kawałek razem z resztą chłopaków niosących puchar, po czym pozwoliłem dzieciom pobawić się z innymi w czerwono-granatowym confetti. Stanąłem niedaleko obok Thiago, który nie odrywał wzroku od biegającej dziewczynki z jego numerkiem na plecach. Dwuletnia Sara była oczkiem w głowie swojego ojca, tak samo jak Valeria moim. Dziewczynki były w tym samym wieku i często się  widywały, bo w końcu nadal ich ojcowie grają w tym samym klubie. Rozejrzałem się jeszcze za drugą koszulką z numerem czternastym. Chłopiec kopał piłkę ze swoim kolegą, Juniorem noszącym dwudziesty drugi numerek, jak jego ojciec.
Numerek czternasty pozwoliłem sobie przejąć w hołdzie po wielkim Xabim Alonso. To dzięki niemu miałem tak wiele. Nosząc czternastkę, chciałem dać z siebie wszystko. Chciałem też by jego syn mógł ubrać taką. Ten numer zawsze należał do Xabiego i widząc małego z nim, coraz bardziej się do tego przekonuję. To był jego numer.
   Po fieście, chcąc zejść tunelem do szatni, musiałem ustawić się w kolejce, bo w jednym momencie wychodzili wszyscy. Piłkarze, fotografowie, dziennikarze i inni pracownicy stadionu. Odprowadziłem wzrokiem Sonię z Xabim i Valerią, którzy wracali na trybuny by wyjść później głównym wyjściem. Odwróciłem się jeszcze na chwilę by spojrzeć na stadion, na ludzi tłoczących się do wyjść i ochroniarzy, na kilku pracowników, którzy zbierali rozrzucone confetti.
Całkiem niedaleko zauważyłem znajomą postać. Wysoki mężczyzna w czarnych spodniach i białej koszuli, rudych włosach i brodzie. Zamrugałem kilka razy, ale on tam nadal był. Skinął głową i uśmiechnął się, jakby chciał mi coś przekazać. Odwrócił się i zaczął odchodzić. Stałem jak wryty, wpatrując się w jedno miejsce.
- Rusz się, stary! – Usłyszałem głos Thiago, który przemknął obok mnie razem z Isco i Sergim. – Masz minę jakbyś właśnie zobaczył ducha. – Zaśmiał się.
- Ale… - jęknąłem i spojrzałem w to samo miejsce, ale teraz już nie było tam nikogo. Ani śladu po osobie, która tam przed chwilą była. W tym samym momencie ogarnęło mnie uczucie dumy i zadowolenia. Pomyślałem o Sonii i dzieciach. O tym, że zrobiłem dobrze. Tak jakbym otrzymał od niego wiadomość i podziękowanie.

***
Epilog opisałam w nieokreślonym czasie. Mógł mieć miejsce podczas każdego kolejnego Euro. 
Przyznaję, że to jedno z moich ulubionych opowiadań ;) Będę go dobrze wspominać, ale nie tylko przez jego fabułę, ale i przez Wasze komentarze. Jesteście najlepsi! Dziękuję! 

Co dalej? No właśnie. Chcę wystartować z [piensas-en-mi], ale nie wiem jak przyjmiecie opowiadanie z bramkarzem Barcelony w roli głównej? :) 

czwartek, 5 maja 2016

Rozdział XI

  Spałaś w niewielkim pokoju utrzymanym w jasnych, ale ciepłych kolorach z przyłączoną maleńką łazienką. Na środku stało szpitalne łóżko, a po obu jego stronach stały niewielkie szafeczki. Naprzeciw wisiał telewizor, a pod nim stał stolik z dwoma krzesłami. Pod jednej ze ścian z olbrzymim oknem stała kanapa, na której siedział Javier. Nie spuszczał z Ciebie wzroku. Odkąd Cię tu przewieźli, był tu i czekał aż się obudzisz. To on załatwił ten pokój za Twoimi plecami. Wiedział, że upierałabyś się by przewieziono Cię na normalną, wspólną salę, którą dzieliłabyś z innymi świeżo upieczonymi matkami. Jednak on, tak samo jak ja, po prostu chciał dla Ciebie jak najlepiej.
 W jednym momencie drzwi do pokoju się uchyliły, a do środka weszła młoda pielęgniarka, ciągnąc za sobą wysokie łóżeczko na kółkach, w którym spała maleńka istotka, zawinięta w niebieski kocyk. Javi podniósł się z miejsca i przywitał z dziewczyną. Zatrzymała łóżeczko w kącie przy łóżku i spojrzała na piłkarza.
                - Przeszedł wszystkie badania. Jest zdrowy i silny – powiedziała i wzięła go delikatnie na ręce, po czym zbliżyła się do Baska. Jego mina mówiła o tym, że lekko się wystraszył, ale przejął małe zawiniątko w swoje ramiona. Chłopiec poruszył rączką, przysuwając ją bliżej swojej twarzy. Stałem obok i wewnętrznie się łamałem. To ja chciałem pierwszy wziąć go na ręce. Chciałem przytulić naszego synka i powitać go w naszej rodzinie. – Nie ma to jak u taty – dodała uśmiechnięta pielęgniarka.
           - Ja… Ja nie jestem… - zająknął się, a dziewczyna zmieszała.
- Przepraszam. Zawsze widziałam państwa razem na wizytach, więc tak pomyślałam…
- W porządku… - Uśmiechnął się zapatrzony w dziecko. – Jeżeli tylko jego mama na to pozwoli, przeniosę dla nich góry – dodał szeptem, a ja miałem w oczach łzy.
- Słusznie. – Skinęła głową, a Javi oddał jej malucha. Ona delikatnie włożyła go do łóżeczka, by nie przerywał swojej drzemki. – Gdyby coś było trzeba, proszę wołać – dodała i wyszła z pokoju. Javier natomiast bardzo powoli i bezdźwięcznie przeciągnął łóżeczko na drugą stronę Twojego łóżka i usiadł na swoim starym miejscu, tak by nadal mieć widok na Ciebie i naszego syna.

Minęło może piętnaście minut, a Ty otworzyłaś oczy. Narkoza po operacji przestała działać. Ze względu na niepewnie ułożenie dziecka, lekarze zadecydowali za Ciebie – postawili na cesarkę. Dzięki niej wszystko było w porządku z Tobą oraz dzieckiem.
- Javi… - wyszeptałaś, widząc piłkarza siedzącego na sofie i spoglądającego w tym momencie przez okno. Od razu odwrócił głowę, podniósł się i podszedł, wskazując na niemowlę w łóżeczku. Chciałaś się podnieść, ale przez szwy, które sprawiły Ci trochę bólu, przesunęłaś się tylko odrobinę. Z pomocą automatycznie przyszedł piłkarz, który poprawił Twoją poduszkę i pomógł Ci się o nią oprzeć. Wrócił do łóżeczka i tak samo delikatnie jak przedtem, podniósł malca i jakby była to najcenniejsza rzecz na świecie, złożył na Twoich ramionach. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś już ze mną… - szepnęłaś ze łzami w oczach.
- Oboje jesteście dzielni – powiedział Javier. – Ma oczy Xabiego.
- Jest przepiękny. – Uśmiechnęła się i ucałowałaś go w główkę. – Witaj na świecie, Xabierze Alonso dos Santos.
 Javi uśmiechnął się pod nosem. Gdzieś w głębi chyba wiedział, że właśnie taki miałaś zamiar, ale nie ja. Obstawiałem milion innych imion, ale nie swoje własne. Moja mała kopia. Braciszek Jona i Ane. Kochałem ich najmocniej na świecie.
- Dzwoniłem już do Nagore. Ma zostawić dzieci swojej mamie i przylecieć jutro. Miała przekazać też wieści rodzicom Xabiego. Carlos też już wie. Myślał, że robię sobie z niego jaja. – Zaśmiał się pomocnik. – Powinniśmy jeszcze zadzwonić do Pepe i Thiago, ale to jak chcesz, możemy zrobić jutro, po przyjęciu.
- Przyjęcie? – Zmarszczyłaś brwi. – Przecież dziś się pobierają… Zadzwońmy teraz. Nie możemy tam być, ale chcę zobaczyć jak się bawią.
Martinez wyjął swój telefon i wykręcił numer przyjaciela. Włączył wideo rozmowę, a po kilku sygnałach zobaczył Brazylijczyka, który próbował przebić się przez innych gości. Po chwili zrobiło się ciszej, wiec musiał odejść kawałek.
- Cześć, jak się bawicie?
- Javi, żałujcie, że was tutaj nie ma… To najwspanialszy dzień w moim życiu! – zawołał, a po chwili na ekranie obok chłopaka pojawiła się jego żona.
- Co u was? Jak Sonia? – zapytała blondynka.
- No właśnie dlatego dzwonimy. – Uśmiechnął się pomocnik i przybliżył do Ciebie. Przesunął telefon, by pokazać Ciebie i Xabiego.
- My też dziś mieliśmy ciekawy dzień – powiedziałaś. Po drugiej stronie telefonu zaczęły się gratulowania i pytania dotyczące dziecka oraz porodu. Rozmawialiście jeszcze z młodym małżeństwem przez chwilę, a później zadzwoniliście do Reiny.

Javier Martinez był upartym człowiekiem. Ciągle prosiłaś go by pojechał do domu i się wyspał, wziął prysznic i coś zjadł, ale on wolał siedzieć z Tobą. Nawet werbowałaś pielęgniarki by Ci w tym pomogły, ale na próżno. Dopiero koło jedenastej, następnego dnia udało się go wygonić. Cudu dokonała moja była żona, która weszła do pokoju  z niebieskim balonikiem, laurką od Ane i pluszowym niedźwiadkiem od Jontxu.
- Jak się czujecie? – zapytała, siadając na krześle.
- Jestem trochę obolała, ale jest świetnie. Xabi w nocy prawie nie płakał, a przy karmieniu pomagała mi położna. I Javi też ciągle przy nas był.
- Ten facet to anioł. – Zaśmiała się Aranaburu. – Cieszę się, że jesteście cali i zdrowi. Dzieci też chciały przylecieć, ale obiecałam im, że przylecimy za dwa tygodnie, gdy będą mieli już wakacje.
- Na ich miejscu, też bym chciała poznać młodszego brata. – Uśmiechnęłaś się. Nagore znów spojrzała na malca, a po chwili na sofę, gdzie leżał koc, którym w nocy okrywał się piłkarz. – Jemu naprawdę na was zależy.
- Wiem – odparłaś krótko. – Uwielbiam, gdy jest obok. Był odkąd Xabi odszedł i nie pozwolił mi się załamać. Sam pomalował pokój dla małego i złożył meble. Jeździł ze mną na każde badania i pewnie gdyby mógł, byłby ze mną na porodówce i trzymał za rękę. Nie wyobrażam sobie, gdyby go tu nie było, ale… - Przygryzłaś dolną wargę.
- Doskonale cię rozumiem, ale pamiętasz co mi powiedziałaś, gdy rozmawiałyśmy o Roberto? „Trzeba żyć dalej i walczyć o swoje szczęście.” – Złapała Cię za dłoń. – Wiem, że nadal trwasz w żałobie, ale jesteś bardzo młoda i jeszcze sporo przed tobą. Nikt nie będzie ci miał za złe, że związałaś się z kimś innym. Szczególnie Xabi. Jedyne czego on chce, to byśmy byli tu szczęśliwi – mówiła, a Ty spuściłaś wzrok. – Czujesz coś do niego?
- Nagore…
- Nie musisz mi odpowiadać. Zrobisz to gdy będziesz gotowa. I zrobisz to dla samej siebie, okej? – Skinęłaś niepewnie głową. – Jest jeszcze jedna sprawa. Chciałabym byś coś podpisała.
- Podpisała? Co takiego? – Zdziwiłaś się.
- Jak wiesz, wszystko po ojcu odziedziczyły dzieci. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o małym Xabim, ale zanim to doszło do skutku, złożyłam dokumenty o tym, że spodziewasz się dziecka Xabiera. Wtedy wszystko zostało podzielone na trzy. Pieniądze i mieszkanie, w którym mieszkacie oficjalnie należą do małego – dokończyła. – To mu się należało.
- Dziękuję w imieniu syna. – Uśmiechnęłaś się lekko po chwili.
- Będzie już tylko lepiej, zobaczysz – zapewniła Hiszpanka i w tym momencie obie usłyszałyście płacz dziecka. Nadeszła pora na jedzenie, a takie brzdące mają zegarki w brzuszkach i same wiedzą kiedy się przebudzić. Doskonale pamiętam jak to było wcześniej, najpierw z Jonem i później z Ane. Teraz nie mogło być inaczej.

Powroty matki z dzieckiem ze szpitala do domu zawsze są szczęśliwe. Pierwsza przez próg przeszłaś Ty, a zaraz za Tobą Javi z nosidełkiem w ręce. Skierowaliście się od razu do małego pokoju. W kącie pod oknem stało łóżeczko z błękitnym baldachimem i pozytywką. Obok komoda, a na niej przewijak. Po drugiej stronie stała szafa oraz mała kanapa z wysoką, stojącą lampką. Piłkarz od razu zajął się małym. Postawił nosidło na szerokiej komodzie, rozpiął pasy i najbardziej delikatnie, jak tylko potrafił ułożył mojego syna na materacu w łóżeczku. Ty rozpakowywałaś torbę, kątem oka obserwując obrazek za sobą. Chowałaś czyste pampersy i pieluchy do komody, ubranka do szafy i kremiki do szuflady, ale ciągle obserwowałaś Javiera, który jak zahipnotyzowany patrzył na Xabiego, który leżał na plecach z szeroko otwartymi oczami i rozglądał się dookoła.
Wyszłaś na chwilę do łazienki by wrzucić brudne rzeczy do kosza na pranie, a gdy wróciłaś, grała tam pozytywka, w którą Xabi się wsłuchiwał. Usiadłaś na rogu kanapy i przyglądałaś się piłkarzowi, który pochylał się nad łóżeczkiem i coś mówił do chłopca. Nie miałem pojęcia o czym myślałaś, ale chciałbym by to nawiązywało do rozmowy z Nagore. Jestem cholernie o niego zazdrosny i roznosi mnie na samą myśl Ciebie z innym facetem, ale również chcę by to właśnie on się Wami zajął.
  Robiło się już późno. Wspólnie zjedliście kolację i po raz kolejny uśpiliście Xabiego. Jak na taki dzień, każdy z Was był zmęczony.
- Powinnaś wziąć gorącą kąpiel i się położyć. – Stwierdził.
- A za trzy godziny znów pobudka. – Zaśmiałaś się cicho i zabrałaś talerze do zlewu. – Pomyślałam sobie… - Odwróciłaś się do niego przodem i oparłaś o blat. Wyglądałaś na lekko zmieszaną, ale bardzo chciałaś coś powiedzieć. – Pomyślałam sobie, że może byś z nami został. – Wsunęłaś dłonie do tylnych kieszeni jeansów.
- Jeżeli potrzebujesz pomocy to chętnie zostanę. Możesz spokojnie się przespać, a ja go popilnuję – odpowiedział automatycznie.
- Dziękuję. Wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć, ale… Jeżeli nadal chcesz, chcę byś z nami został – powtórzyłaś, a on spojrzał na Ciebie niepewnie. Podniósł się i podszedł do Ciebie. – Ja chcę byś został – dodałaś.
- Ten pocałunek w parku…
- Wiem, że mnie kochasz. I ja też coś do ciebie czuję… Wszystko podpowiada mi bym ruszyła dalej. I chcę ruszyć, dla swojego dobra i mojego syna. Chcę byś tylko wiedział, że nigdy nie zapomnę o Xabim. Przepraszam… - Spuściłaś wzrok, a on zrobił krok w Twoją stronę i delikatnie złapał za Twój podbródek, po czym delikatnie podniósł go do góry.
- Nie masz za co przepraszać. Całkowicie cię rozumiem. Wiem ile przeszłaś i… Tak, kocham cię jak głupi od samego początku. To było głupie, zakochując się w kobiecie przyjaciela, ale nic na to nie mogłem poradzić. Szansa od ciebie jest czymś czego bym nawet nie oczekiwał…  Jesteście dla mnie najważniejsi, oboje i nic tego nie zmieni.
Przytuliłaś się do niego. Mocno wtuliłaś się w jego tors, przymykając powieki, a on zamknął Cię w swoich ramionach, obiecując, że zawsze będzie Was chronił, będzie się Wami opiekował i nigdy Was nie zostawi.

Javi, mówiąc po pijacku byś się nią opiekował, nawet przez myśl mi nie przeszło, że zginę w wypadku. Że zostawią ją samą w ciąży. Że będę tu obecny duchem i będę widział wasze cierpienie spowodowane moim odejściem. Jednak tak się stało, a Ty zachowałeś się najlepiej jak tylko mogłeś. Zająłeś się nią i nie pozwoliłeś zostać samej. Jesteś prawdziwym facetem, który zawsze był przy niej, pomagał, rozśmieszał i kochał. Zająłeś się nią i moim dzieckiem. Chcę byś był dla niej odpowiednim mężczyzną, który będzie ją szanował i wspierał. Jeżeli kiedykolwiek przez Ciebie zapłacze, nie wiem jak, ale postaram się byś do mnie dołączył i tu zgotuję Ci istne piekło. Chcę byś spełnił jej wszystkie marzenia i pragnienia. Był przy niej w zdrowiu i chorobie.
Chcę byś stał się ojcem dla mojego syna. Był dla niego odpowiednim przykładem. Nauczył go tego, czego ja nie miałem okazji. Chcę byś zabrał go na boisko i pokazał piłkę. Albo posadził za kierownicą. Albo włożył drewnianą łyżkę do ręki. Chcę byś nauczył go czegoś, co będzie mu w przyszłości pomocne. Niezależnie kim będzie, piłkarzem, kierowcą czy kucharzem. Chcę byś pokazał mu jak być sobą i jak nie zagubić się w tym olbrzymim świecie.
 Chcę byś stworzył z nimi rodzinę i nigdy ich nie opuścił.

Ktoś chciał happy end? :)
Już tylko pozostał epilog! 

piątek, 15 kwietnia 2016

Rozdział X

      Kiedyś żyłem w przekonaniu, że te wszystkie filmy i seriale, gdzie ktoś przybywa zza światów i snuje się pomiędzy ludźmi to bujdy na resorach i przekręcałem na coś innego. Teraz właśnie tak wygląda moje życie… Jeżeli to w ogóle można nazwać życiem… Mogę być i widzieć każdego o kim pomyślę. Obserwować znajomych, przyjaciół, rodzinę i Ciebie. Nie mogę z Wami rozmawiać, nie mogę Was dotknąć, nie możecie mnie zobaczyć ani wysłuchać. Czasami zastanawiam się dlaczego nadal tu jestem i czuwam nad Tobą, chociaż nic nie mogę zrobić.
  Wszystko się zmieniało. Pogoda, temperatura, przyroda, zimowe ubrania zastąpiły już te bardziej letnie, ludzie woleli się przespacerować niż wsiadać w samochody czy autobusy, a przede wszystkim Ty się zmieniłaś. Już prawie byłaś tą samą dziewczyną, którą poznałem, która się uśmiechała i żartowała ze wszystkiego. Nasz syn, pomimo tego, że nadal był w Twoim brzuchu, rósł jak na drożdżach. Ledwo się podnosiłaś i nazywałaś się ciężarówką, ale na szczęście miałaś zawsze przy sobie kogoś obok. Najczęściej był to Martinez, który naprawdę się o Ciebie troszczył.
  „Śpisz?” – Godzina 23:53, wiadomość wysłana do Javiego. Albo wyrobił sobie przez ten czas lekki sen, albo naprawdę nie spał, bo natychmiastowo odpisał. Wykręciłaś jego numer i przyłożyłaś telefon do ucha.
    - Wiesz, że cię uwielbiam, prawda? – odezwałaś się od razu, gdy odebrał.
    - Lody? – zaśmiał się cicho.
    - Śmietankowe… I banany! – dodałaś. – I słone krakersy… Proszę! – przeciągnęłaś błagalnym tonem. To miał być mój obowiązek. Te nocne wycieczki po sklepach w poszukiwaniu lodów, chipsów czy kiszonych ogórków miały być moim zajęciem. Padło na Martineza, który sam się do tego garnął.
   Niespełna dwadzieścia minut później chłopak wszedł do mieszkania, otwierając swoim kompletem kluczy. Zdjął buty w przedpokoju i ruszył do kuchni po dwie małe łyżeczki, a dopiero później skierował się z pełną reklamówką do sypialni. Tam zastał Cię na wpół siedzącą z zaświeconą lampką, całą zapłakaną z laptopem na kolanach. Najpierw znieruchomiał, ale po chwili powiązał fakty.
    - Film? – zapytał i wgramolił się na łóżko, wyciągając pudełko z lodami.
    - Film, bezsenność… - jęknęłaś i wytarłaś chusteczką ostatnie łzy. Ostatnimi czasy wszystko brałaś zbyt emocjonalnie. Oglądając smutny film, wylewałaś hektolitry łez. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem Cię wtedy przytulić i powiedzieć, że to tylko film i wszystko będzie dobrze. – Trzy dni temu minął termin, a mój syn wcale nie garnie się na świat. Nie mogę się nigdzie ruszyć, a w szczególności na ślub przyjaciół, bo lekarz powiedział, że podróże nie są mi teraz wskazane. Będę samotną panną z dzieckiem, która ostatnio na wszystko tylko narzeka. Tak więc wszystko na raz… - mruknęłaś, a on otworzył pudełko z lodami i nabrał sporą porcję na jedną łyżeczkę i Ci ją podał. – Wiesz jak poprawić mi humor… - westchnęłaś i wpakowałaś ją sobie do buzi. Słychać było już tylko Twój jęk zadowolenia. Twoje ulubione lody zawsze poprawiały Ci samopoczucie, co by to nie było. – Przepraszam Javi, że zdarłam cię o tej porze, po raz tysięczny. I dziękuję. – Spojrzałaś na niego.
    - Wiesz, że masz po mnie dzwonić w każdym wypadku.
    - Jest mi głupio, bo masz urlop, a siedzisz ze mną w Monachium… - Znów nabrałaś na łyżeczkę sporą część deseru.
    - Nie opowiadaj głupot, ktoś cię musi pilnować – powiedział i spojrzeliście na siebie. On patrzył na Ciebie jakby nie widział świata poza Tobą. Byłem zazdrosny, ale wiedziałem, że to coś dobrego. Cholernie Cię kochał i poświęcał wiele, wiedząc, że na nic nie może liczyć. Jego wcześniejsze spojrzenia były zawsze subtelne, ale teraz ślepy zauważyłby jego uczucia wobec Ciebie. Może i nie do końca było tak, że go zbywałaś. Czasami siadałaś i brałaś do ręki naszą wspólną fotografię i mówiłaś mi to co czujesz, a ja odpowiadałem na wszystko. Z czasem coraz częściej wspominałaś o piłkarzu. Może nie zdawałaś sobie sprawy, ale również coś do niego czułaś. Zauważyłem to w momencie, gdy nerwowo opowiadałaś o jakiejś dziewczynie, która zaczęła się koło niego kręcić. Zbył ją, bo miał Ciebie, ale i tak nie dopuszczałaś tego do siebie.
    - Javi, boję się… - mruknęłaś po chwili ciszy. – Boję się, że będę sama, gdy się zacznie. – Spojrzałaś na swój naprawdę duży brzuch. – To się może stać jutro, za trzy dni albo za pięć minut…
    - Jak będziesz tak panikować to za dwie… - zażartował  i zjadł odrobinę loda.
    - Nie żartuj sobie ze mnie… - Wywróciłaś oczami i przytuliłaś się do jego ramienia. Przez ten czas staliście się dla siebie naprawdę bliscy. Chciałem powiedzieć Ci byś pozwoliła się mu całkowicie Tobą zaopiekować. Ufałem mu. Wiedziałem, że mogłem powierzyć mu Ciebie i naszego synka. – Mogę cię o coś poprosić?
    - Jasne. Wiesz, że możesz – odparł automatycznie.
    - Mógłbyś zostać na noc? Co prawda te dwie minuty już minęły, ale…
    - Jasne. – Skinął głową. Przerwał Ci. To był ten moment, gdy Ty właśnie byłaś krok od napadu gadania o swoim zbliżającym się porodzie, ale on najnormalniej w świecie Ci przerwał, zgadzając się. – Mamy zapasy do rana, oglądamy coś jeszcze? – zapytał z uśmiechem, a Ty pokiwałaś głową. Czułaś się przy nim bezpiecznie.

   To było Twoje pierwsze lato w Niemczech. Nie tak upalne jak w Brazylii czy Hiszpanii, ale podobało Ci się. Od kilku dni nie spadła żadna kropla deszczu i było naprawdę upalnie. Cieszyłaś się na samą myśl, że nasze dziecko przyjdzie na świat właśnie w takim okresie, bo kochałaś gdy jest ciepło. W żartach planowałaś już z Martinezem jego ogrodowe przyjęcia urodzinowe i to, że od początku będziesz mogła wychodzić z nim na spacery po parku. Tak jak w tym momencie.
  Dwoiłaś się już i troiłaś, chodząc w kółko po mieszkaniu, gdzie w prawie każdym pomieszczeniu włączony był wiatrak, który i tak nic nie dawał. Na szczęście z odsieczą przyszedł Javi i zabrał Cię na spacer.
- Jest pięknie! – westchnęłaś uśmiechając się i rozglądając po parku pełnym dzieci, dorosłych i ich psich pupili. Zielone drzewa, trawniki, skaczące wiewiórki – wszystko wydawało się na swoim miejscu. Nawet śpiew ptaków wydawał się taki sam jak wtedy gdy wybraliśmy się tu po raz pierwszy na wspólny spacer. Lubiłaś to miejsce. Mówiłaś, że każdy znajdzie tutaj miejsce dla siebie.
- Też lubię to miejsce. Można posiedzieć i pomyśleć – odparł Javier. – Ostatnio nawet myślałem nad kupnem psa, by mieć powód na częstsze spacery.
- Za to wyprowadzasz mnie. Taka różnica, że ja nie dam się zapiąć na smycz. – Zaśmiałaś się. – Ale i tak pies to bardzo dobry pomysł. Taki przyjaciel do którego się przywiązujesz.
- Gdy byłem mały, uwielbiałem się bawić ze starym spanielem dziadków. Przez niego powiedziałem sobie, że kiedyś będę miał własnego. Pare lat minęło… - przeciągnął.
- Parę? – zaśmiałaś się i zmierzyłaś go wzrokiem od dołu do góry. – W twoim przypadku, czas szybko zadziałał.
- Bardzo zabawne. – Pokręcił głową. – Nie było okazji się do tego zebrać. – Pokazał Ci język.
- W takim razie zawrzyjmy pakt, co ty na to? Obiecajmy sobie, że za… - Zamyśliłaś się. – Za najdalej trzy miesiąc, będziemy tak sobie spacerować, ja z wózkiem, a ty smyczą.
- Brzmi ciekawie. – Skinął głową, a Ty posłałaś mu delikatny uśmiech. Nastała chwilowa cisza. Szliście przed siebie alejką, a Ty z nudów zaczęłaś go zaczepiać, delikatnie popychając go w bok. Delikatnie oddał, a Ty znów powtórzyłaś to samo. Wyglądało to jak wygłupy idących w parze dzieciaków na przedszkolnej wycieczce. Śmialiście się do siebie i bawiliście, jakby nic innego wokół was nie istniało. Byłem trochę  zazdrosny, ale za to Ty byłaś szczęśliwa. Wmawiałem sobie, że dobrze by było gdybyś może dała mu szansę, by to on się wami zaopiekował… Ale tak czy siak jestem zazdrosny. Jestem zazdrosny o przyjaciela, który wiele dla Ciebie poświęcił i nic nie mogę zrobić. Chyba wychodziłbym z siebie, gdyby zamiast niego kręciłby się tu jakiś całkiem obcy facet.
   W jednym momencie popchnęłaś go tak, że prawie stratował jakiegoś faceta, gadającego przez telefon. Speszył się i przeprosił, a Ty zaczęłaś chichotać jak mała dziewczynka i zrobiłaś kilka kroków w bok, oddalając się na drugą stronę. W tym samym momencie Javi odwrócił się, by spojrzeć na faceta, na którego prawie wpadł, ale zamiast niego zauważył rowerzystę, pod którego koła się oddalałaś. Zareagował automatycznie, łapiąc Cię za rękę i szybko przyciągając do siebie. Młody chłopak praktycznie nic sobie z tego nie zrobił i pojechał dalej, a wy staliście na środku alejki. On zadowolony, że Cię uratował, a Ty zaskoczona, co się właściwie stało. Spojrzałaś w oczy piłkarza i przez chwilę na nich się zatrzymałaś. Nie wiem co w nich zobaczyłaś i pozostaje mi tylko zgadywać, ale…
  Jestem facetem i chyba nie potrafię opisywać romantycznych momentów, ale Martinez lekko pochylił głowę i delikatnie dotknął palcami Twój podbródek i Cię pocałował. Pewnie ktoś inny powiedziałby coś typu, że czas jakby się zatrzymał, motyle zaczęły tańczyć, a płatki kwiatów zaczęły się wokół was unosić. Widzę jak inny facet całuję moją kobietę, więc tylko pozostaje mi stwierdzać fakty.
   Przerwał i oddalił twarz od Twojej, czekając na jakąkolwiek Twoją reakcję. Przygryzłaś dolną wargę i spuściłaś wzrok.
- Javi, ja…
- Nie, przepraszam. Nie powinienem tego robić. – Speszył się. – Nie, najlepiej zapomnij. – Podrapał się nerwowo po głowie. Ty natomiast odwróciłaś się i zaczęłaś wracać tą samą trasą, jaką tutaj przyszliście. Pomocnik nadal stał w tym samym miejscu, podążając za Tobą wzrokiem i zapewne bijąc się ze swoimi myślami. Nawiązując do męskiej solidarności, dostał ode mnie plusa za odwagę.
  W jednej chwili zwolniłaś. Pomyślałem, że się wrócisz do chłopaka, by porozmawiać czy coś w tym rodzaju, ale podeszłaś bliżej wolnej ławeczki i usiadłaś na niej. Dopiero wtedy zauważyłem na Twojej twarzy ten grymas bólu, to że łapiesz się za brzuch i mocno zaciskasz powieki.
  On zastygł i otworzył szeroko oczy. Z resztą ja tak samo, choć nie powinienem, bo wcześniej byłem już przy dwóch porodach swoich dzieci. Zawsze to było coś nowego i nagłego. Poród… Właśnie, cholera jasna, Ty rodzisz! Nie zdążyłem się obejrzeć, a Javier był już obok Ciebie. Kazał oddychać i powtarzał, że wszystko będzie dobrze, kiedy to ja wewnętrznie panikowałem.

czwartek, 24 marca 2016

Rozdział IX

   Pierwsze święta, podczas których nie szukam na bazarze idealnego drzewka, nie ozdabiam go z dzieciakami, nie pomagam w porządkach i w kuchni. Tylko i wyłącznie przyglądam się wszystkiemu z boku. W Wigilię przygotowywałyście z Nagore potrawy na kolację, na której mieli się także zjawić jej rodzice. Ane w tym czasie obok was kolorowała świąteczne obrazki, a Jon bawił się nowym samochodem na baterie.
   Trochę później wybraliście się wszyscy do miasta, by zobaczyć główny pochód parady. Mnie jakakolwiek parada będzie się kojarzyła z tym dniem, gdy poznałem Ciebie. Też musiałaś o tym pomyśleć, bo gdy staliście w tłumie, widziałem jak patrzysz przed siebie z lekkim uśmiechem i trzymasz delikatnie dłonie na brzuchu. Pamiętam to jakby to było wczoraj.  Byłaś kobietą, która dosłownie i w przenośni „zwaliła mnie z nóg”, początkowo chciała dać kosza, ale jednak tego nie zrobiła. To wszystko musiało się po prostu wydarzyć, byśmy oboje przez ten czas byli szczęśliwi.
   Kolacja przeminęła w świątecznej atmosferze, po której dzieciaki szybko poszły spać. Towarzystwo rodziców byłej żony swojego martwego faceta mogło wydawać się dziwne, ale nie tu. Nie było osoby, która by Cię nie lubiła. Nie dało się. Jesteś typem, który przyciąga do siebie ludzi, którzy od razu się w Tobie zakochują. Jesteś otwartą i zawsze radosną dziewczyną, która zasługuje na wszystko co najlepsze i ja wiedziałem to od samego początku. Mama Nagore od raz rozpoznała to, że jesteś w ciąży, ale powiedziała to dopiero po tym jak dzieciaki poszły na górę. To był dobry krok, nie zaczynając przy nich tego tematu, bo na razie nic nie wiedziały. Przyznałaś rację, a ona zaczęła delikatnie pytać który to miesiąc i czy wiedziałem o tym przed wypadkiem. Nie wiedziałem. Gdybym wiedział, to wszystko nie miałoby miejsca… Z resztą? Moje paplanie nic nie było warte. Jeżeli miałby się to stać, stało by się. To nie zależało ode mnie.
   Następnego wieczoru, gdy pożegnaliście dziadków Ane i Jona, całą czwórką.. A właściwie to piątką, leżeliście w głównej sypialni, oglądając telewizję, ubrani już w piżamy i opatuleni kocami.
                - Mamo, możemy tu dziś spać? – zapytała śpiąca dziewczynka, gdy Nagore wyłączyła telewizor po zakończonej bajce.
                - Właściwie to tak – odpowiedziała, uśmiechając się do córki.
                - Przeczytaj nam coś. – Jontxu zwrócił się do Ciebie, a Ty spojrzałaś na Nagore. – Prosimyyyyy!
                - No dobrze, ale może dla odmiany opowiemy wam z mamą pewną historię, okej? – zaproponowałaś, a dzieci jednocześnie pokiwały głowami. Nagore ułożyła się na boku, by widzieć dzieciaki i Ciebie. Leżałyście na obu końcach łóżek, mając między sobą Ane i Jona. Usiadłem na fotelu w kącie pokoju z zamiarem posłuchania tego, co macie im do powiedzenia.
                - Pamiętacie jak opowiadałam wam z tatą o tym skąd biorą się dzieci? – zapytała szatynka.
                - Kobieta i mężczyzna muszę się bardzo kochać! – wypalił mój syn.
                - I później jest dzidziuś! – zawołała Ane.
                - Dokładnie. – Nagore skinęła głową. – I jak wiecie, Sonia była dziewczyną taty – dodała. Pamiętam jak tłumaczyliśmy dzieciom nasz rozwód, że nie będziemy już razem mieszkać, ale nadal będziemy się widywać, że ja i mama będziemy tylko przyjaciółmi, że oboje bardzo ich nadal kochamy i nigdy nic to nie zmieni. Później trzeba było im wytłumaczyć, że ich tato ma nową dziewczynę, Ciebie. Jontxu zapytał mnie wtedy czy będę miał nową rodzinę i o nich zapomnę. Zabrałem go na kolana i szczerze odpowiedziałem, że oni zawsze będą moją rodziną i to nic nie zmienia, po prostu zakochałem się w innej kobiecie.
                - I właśnie wasz tato i ja, bardzo się kochaliśmy zanim odszedł, ale wiecie co postanowił nam pozostawić? – Uśmiechnęłaś się szeroko. Dzieciaki popatrzyły najpierw na Ciebie, później na swoją matkę i znów na Ciebie.
                - Dzidziusia? – Ane zapytała niepewnie po dłuższej chwili, a Ty pokiwałaś głową. Oczy dziewczynki od razu szerzej się otworzyły, a twarz rozpromieniała. – I jest tutaj?! – Wskazała na Twój brzuch i spojrzała na Nagore. – Naprawdę?
                - Tak, słońce. Będziecie mieli rodzeństwo.
                - A dokładnie brata – dodałaś.
                - Ale czad! – zawołał Jon, a wy zaśmiałyście się. Przez całe święta używał tego słowa, które ponoć wyniósł od kolegów ze szkoły. Ane i Jon należeli do tych inteligentnych dzieciaków, które wszystko rozumiały, szczególnie jeżeli chodzi o takie sprawy jak teraz. To naprawdę ułatwiało wszystko. Bywały przypadki, gdzie dzieci różnie przechodziły rozwody rodziców, nowe rodzeństwo czy utratę kogoś bliskiego. One po prostu były dzielne i tryskałem przez to dumą. Maluchy zaczęły opowiadać o tym jak będą pokazywać nowemu bratu swoje zabawki i ich ulubione miejsca. Ane przyłożyła ucho do Twojego brzucha, ale jednak stwierdziła, że niestety nic nie słyszy. Obiecałaś jej, że za kilka tygodni zobaczy jaki jej nowy braciszek będzie duży i poczuje jak kopie. Cała ta ekscytacja trwała do momentu aż wszyscy zasnęliście, całą czwórką na jednym dużym łóżku. Wszystkie najważniejsze dla mnie osoby - razem.

    Gdy się obudziłaś Nagore już nie było. W łóżku słodko spały dzieci i nawet nie miały zamiaru się budzić. Podniosłaś się i prowizorycznie przeczesałaś włosy palcami. Po cichu wyszłaś z pokoju i zeszłaś na dół, gdzie w kuchni królowała już pani domu. Przywitałaś się i usiadłaś na wysokim krześle przy blacie wysepki. Nagore od razu podsunęła Ci kubek z gorącą czekoladą, a sama przygotowała sobie kawę.
                - Jak spałaś? – zapytała.
                - Zaskakująco dobrze. – Przeciągnęłaś się.
                - Korzystaj póki możesz. Później zaopatrzymy cię w specjalną poduszkę. – Puściła Ci oczko i upiła łyk kofeiny. – Dzieciaki dobrze przyjęły wiadomość o bracie.
                - I bardzo się cieszę z tego powodu. To było miłe, gdy Ane od razu pomyślała o rodzeństwie – Byłaś w tym momencie naprawdę zadowolona i szczęśliwa. Wiem, że w takich chwilach brakowało Ci mnie, ale wiedziałem, że ze wszystkim dasz sobie radę.
                - Będzie dobrze, zobaczysz. – Uśmiechnęła się. – Właściwie, masz może już plany na jutrzejszy wieczór? – zapytała niepewnie.
                - Raczej nie. Zabukowałam bilet dopiero na pojutrze. Czemu pytasz?
                - Pomyślałam sobie, że może zostałabyś z dzieciakami? Nie musiałabym dzwonić po opiekunkę.
                - Szykuje ci się randka? – zażartowałaś, a Nagore jakby automatycznie się zarumieniła. – Naprawdę?! – Uśmiechnęłaś się szeroko. – Kto to taki? – zapytałaś uradowana. Ja sam nie wiedziałem czy byłem zaskoczony czy zadowolony. To i to. Cieszyłem się, że Aranaburu ruszyła naprzód. W końcu po naszym rozwodzie to ja pierwszy kogoś znalazłem. Zawsze chciałem by była szczęśliwa, bo była jedną z najważniejszych dla mnie osób.
                - Przeniósł się niedawno do Madrytu. Pracujemy razem. Poza pracą, spotkaliśmy się już dwa razy… To naprawdę świetny facet! Dwa lata temu rozwiódł się z żoną i ma siedmioletniego synka.
                - Jeżeli go lubisz… I będę go mogła jakoś zobaczyć, po cichu ocenić, to tak, zostanę – powiedziałaś. – Cieszę się, że zaczyna ci się układać. Trzeba żyć dalej i walczyć o swoje szczęście.
                - Życie po prostu się toczy, a sama chcę by moje dzieci miały pełną rodzinę. Nie wiem czy akurat to ten facet, ale chcę spróbować. Żaden człowiek nie powinien być sam. – Wzruszyła ramionami, a Ty wbiłaś wzrok w swój kubek z gorącą czekoladą. Moja była żona miała rację. Taka była kolej życia. Ludzie odchodzili i przychodzili nowi. Chciałem byś sobie kiedyś ułożyła życie na nowo i miała cudowną rodzinę.

   Siedziałaś na kanapie opatulona kocem z laptopem i kubkiem owocowej herbaty. Pisałaś z koleżanką ze studiów. Często żartowałyście, bo ciągle się uśmiechałaś do ekranu. Uwielbiałem ten widok. Na szczęście stawał się coraz częstszy.
   Właśnie minęła dziesiąta. Nagore jeszcze nie było, a dzieciaki już dawno spały. Nie miałaś problemu z ich położeniem, bo przeczytaniu bajki od razu położyły głowy do poduszek. Miałaś czas dla siebie.
  Nagle na ekranie pojawiła się mała ikonka z powiadomieniem o połączeniu wideo, przez którą uśmiechnęłaś się jeszcze szerzej. Nacisnęłaś na guzik z kamerką i automatycznie zobaczyłaś przed sobą piłkarza w białym podkoszulku i mokrymi włosami.
                - Myślałem, że będziesz już spać – powiedział, podpierając się na łokciu i wpatrując w Twój obraz.
                - Staram się nie zasnąć dopóki Nagore nie wróci. Wyobraź sobie, że wyszła na randkę! – odpowiedziałaś radośnie.
                - I oczywiście musisz ją o wszystko wypytać? – zaśmiał się. – Fajnie słyszeć, że kogoś ma.
                - Właśnie. Ten cały Roberto wydaje się naprawdę w porządku. - Przystojny, elegancki facet z klasą i filmowym uśmiechem. Gdy przyjechał, Aranaburu była jeszcze na górze, wiec otworzyłaś. W progu stał wysoki szatyn w okularach, w ciemnych spodniach, białej koszuli i czarnym płaszczu. Od razu założył, że masz na imię Sonia, czyli Nagore musiała mu sporo opowiadać. Przedstawił się i zgodził chwilę poczekać. Poznał dzieciaki, które w tym momencie przybiegły do Ciebie z salonu by pochwalić się rysunkami. Znał ich imiona i był dla nich bardzo przyjacielski.
                - Hej, hej. Nie rozpędzaj się tak. To facet dla Nagore – zażartował.
                - Spokojnie. Mój jedyny jest tutaj ze mną. – Uśmiechnęłaś się lekko i pogładziłaś po brzuszku. – A ty już wróciłeś?
                - Tak, dziś rano. W sumie to cieszyłem się na powrót. Te kilka dni z moją rodziną, mamą i wszystkimi ciotkami to naprawdę katorga. – Pokręcił głową. – A ty kiedy wracasz?
                - Ale dałeś radę. Jesteś naprawdę dzielny – zaśmiałaś się. – Jutro wieczorem mam samolot.
                - Daj znać, to po ciebie wyjadę – powiedział, a Ty już otwierałaś buzię by coś odpowiedzieć. – I nie, nie będziesz się tłukła taksówkami – dodał, a Ty pokręciłaś głową. Pewnie w głębi myślałaś o tym jaki był uczynny i kochany. Mogłaś tak myśleć o nim, pozwalałem.
                - Dziękuję – odpowiedziałaś.
                - Zawsze do usług. – Ukłonił się zabawnie. – A jak dzieciaki zareagowały na wieść o braciszku? – zapytał i upił odrobinę wody ze szklanki.
                - Było dobrze. – Uśmiechnęłaś się. – Nawet bardzo. Nie myślałam, że pójdzie tak lekko. Ucieszyły się. Wiesz, poczułam się o wiele lepiej po tym. Gdzieś tam jednak wcześniej bałam się ich reakcji.
                - Można by powiedzieć, że to tylko dzieci, a znaczą tak wiele, prawda?
                - Żebyś wiedział. Przez nie już sama nie mogę się doczekać kiedy mój synek będzie już ze mną. – Uśmiechnęłaś się szeroko. Byłaś szczęśliwa, więc ja też byłem. Kochałem Twój uśmiech. Przez niego sam nie potrafiłem przestać się uśmiechać. Był zaraźliwy. Twoje szczęście było. Gdy byłaś rozpromieniona, cały świat był.
                - Trochę jeszcze na to poczekamy, ale spokojnie. Wszyscy postaramy ci się ten czas urozmaicić.
                - A później będziecie też zmieniać pieluszki? – zażartowałaś.
                - Do tego jeszcze nie doszliśmy, ale Yolanda i Julia na pewno się zgodzą! – Rozbawiony pokręcił głową.
                - Wygodniś! – Wywróciłaś oczami. – Pójdę się już położyć. Dobranoc, Javi.
                - Śpij dobrze. Dobranoc. – Uśmiechnął się, a Ty jeszcze pomachałaś i zamknęłaś komputer. Odłożyłaś go oraz kubek na stolik i wstałaś z kanapy. Zgasiłaś wszystkie światła i ruszyłaś w stronę schodów. Ciągle się uśmiechałaś. Teraz zdałem sobie sprawę, że ostatnio ciągle tak było po rozmowach z Martinezem.
 Wyszłaś po schodach na piętro i jeszcze zajrzałaś do pokoju Jona, który spał i obok do Ane, przy której łóżku nadal tliła się maleńka lampka w kształcie gwiazdki. Zostawiłaś uchylone drzwi i weszłaś do pokoju naprzeciw. Zaświeciłaś lampkę przy łóżku i zabrałaś piżamę, by się w nią przebrać. Stanęłaś jeszcze przed dużym lustrem i spojrzałaś na siebie.
                - Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – powiedziałaś, utwierdzając mnie w przekonaniu, że jesteś najsilniejszą i najdzielniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek poznałem.

No właśnie, patrząc wyżej... Nikt nie zna dokładnych myśli Sonii. Ktoś może ma jakiś pomysł na nie? ;) 
I wiecie co? Raz przysiadłam i skończyłam pisać całe opowiadanie. Jeszcze dwa rozdziały i epilog :)


Johan Cruyff [*]

poniedziałek, 15 lutego 2016

Rozdział VIII

    Stałaś przed lustrem i przyglądałaś się samej sobie, trzymając dłonie na lekko już powiększonym brzuszku. Stałem przy Tobie, tak jak powinienem, ale tego nie widziałaś. Wyglądałaś prześlicznie i cała promieniałaś.
 Usłyszałaś dzwonek swojego telefonu i spojrzałaś na wyświetlacz, odebrałaś i powiedziałaś, że zaraz zejdziesz. Na czarny top naciągnęłaś beżowy, luźny sweterek, by nie rzucał się w oczy Twój powiększony brzuszek i ubrałaś kurtkę. Włożyłaś kozaki i zabrałaś swoją torebkę. Rozejrzałaś się jeszcze po mieszkaniu, tak jak zwykle to robiłaś. Wyłączyłaś z gniazdka żelazko i prostownicę do włosów. Upewniłaś się, więc mogłaś wyjść. Zamknęłaś drzwi za sobą i zbiegłaś po schodach na sam dół. Wyszłaś z budynku i powędrowałaś na parking, gdzie odnalazłaś samochód Javiera i do niego wsiadłaś. Uśmiechnęłaś się na powitanie i odjechaliście.
     Siedzieliście wszyscy w salonie Reiny, a od czasu do czasu przybiegała do Was ich mała gromadka. To któreś z nich chciało pokazać któremuś z gości nową lalkę czy misia, albo prosiło o pomoc w układaniu puzzli. Wpatrywałaś się w nie jak w obrazek. Dwie starsze dziewczynki ciągle zajmowały się dwójką młodszych braci i bawiły się z nimi, mówiąc, że chcą już by ich jeszcze jedna siostra była z nimi. To naprawdę było kochane.
   Pepe wszedł do pomieszczenia ze szklanką soku pomarańczowego dla swojej żony, po czym stanął nad wszystkimi i zatarł dłonie.
   - To teraz pytanie, co kto pije? Piwo, panie może wino? - Popatrzył po nas.
   - Chociaż bardzo bym chciał, to nie mogę. - Javi podniósł kluczyki do góry. Był jedynym kierowcą, bo Julia i Thiago przyjechali razem z Wami.
   - Więc się napij, zostawicie samochód i wrócicie taksówką. Jutro go odbierzesz. - Pepe wzruszył ramionami, po czym szybkim krokiem wrócił do kuchni, by wyjąć butelki piwa z lodówki.
   - Jeżeli chcesz, to ja wrócę. - powiedziałaś cicho do niego, a on jakby się zamyślił i spojrzał na Ciebie. - I tak nie pije. - uśmiechnęłaś się.
   - W sumie to może być. - Skinął głową. Do pomieszczenia znów wkroczył Reina i spojrzał po wszystkich.
   - I w końcu jak? - zapytał, podając butelki Julii i Thiago. Wyciągnął jedną do Ciebie, ale Ty pokręciłaś głową.
   - Ja wracam, bo i tak nie piję. - Spojrzałaś na Javiera, który zabrał jedną butelkę.
   - Naprawdę pozwolił ci wracać? - Wyszczerzył się Thiago. - To nowość, nawet mi nie pozwolił nim ostatnio jechać. - dodał ze śmiechem.
   - Tak właściwie to czemu nie pijesz? - zapytała Julia i znów wszystkie pary oczu zostały zwrócone na Ciebie. Zmieszałaś się.
   - Brała niedawno leki... - zaczął nagle Javier, widząc Twoje zakłopotanie, ale Ty uśmiechnęłaś się do niego dziękując i pokręciłaś głową.
   - Muszę to i tak w końcu powiedzieć, ale dziękuję. - rzekłaś do niego, a cała reszta była zdziwiona jeszcze bardziej. - Bo... Jestem w ciąży.
  Przygryzłaś dolną wargę, denerwując się. Martinez nie odrywał od Ciebie wzroku, bo wiedział, że ciężko było Ci to powiedzieć przyjaciołom, a jednak zebrałaś się i miałaś to za sobą. Tamci również ciągle na Ciebie spoglądali. To było coś nowego.
   - Dowiedziałam się niedawno i to dlatego czasem się tak dziwnie zachowywałam. Przepraszam. - powiedziałaś, a po chwili Vigas podniosła się ze swojego miejsca, podeszła i mocno Cię uścisnęła. Yolanda po chwili zrobiła to samo.
   - Chodźmy może do drugiego pokoju i porozmawiamy sobie na spokojnie. - zaproponowała gospodyni. We trójkę wyszłyście z salonu, a tu zapanowała cisza. Każdy z trzech obecnych piłkarzy wodził gdzieś wzrokiem po pomieszczeniu. Było dziwnie. Pewnie gdybym był tu z nimi, zaczęłoby się gratulowanie i klepanie po plecach, a Pepe zacząłby wygłaszać swoje wywody na temat ojcostwa. Byłyby niepotrzebne, bo i tak już miałem swoją dwójkę w Madrycie.
   - Wiedziałeś, prawda? - zapytał bramkarz, a Javi pokiwał głową. Znów chwila ciszy. - Jasna cholera... - mruknął pod nosem. - To naprawdę jakieś szaleństwo. Właśnie powróciłem do przekonania, że to wszystko jest złym snem i Xabi tak naprawdę z nami jest.
   - Wszyscy dobrze wiemy, że tak nie jest. - odezwał się Thiago i upił łyk piwa. - Pamiętacie ten jeden wypad do pubu? Wszyscy się spiliśmy, a Xabi wyjechał z tekstem by opiekować się Sonią. Mam dziwne wrażenie jakby to przeczuwał...
  Pijackie przeczucia. Sam nie wiedziałem co mówię, ale to wszystko miało sens. Jakbym przeczuwał to co niedługo się wydarzy. Że Cię zostawię i trzeba będzie się Tobą opiekować. Javier siedział ze spuszczonym wzrokiem. Dałbym sporo, by dowiedzieć się o czym teraz myślał. Wiem, że to do niego skierowałem te słowa by się Tobą opiekował. By mi to obiecał, jak Bask Baskowi.
Thiago wyszedł na chwilę z pomieszczenia, mówiąc, że musi skorzystać z łazienki, a tamta dwójka została sama.
   - Wziąłeś sobie to do siebie, prawda? - Jose zwrócił się do Martineza. - Wiem, że jesteś szczerym i pomocnym chłopakiem, ale mam dziwne wrażenie, że tu chodzi o coś więcej.
   - Nie rozumiem? - odezwał się w końcu.
   - Sonia ci się podoba. Lubisz ją. Bardzo. - zaakcentował ściszonym głosem. - I nie ściemniaj mi, że nie, bo widziałem jak na nią patrzyłeś od początku. - dodał, a Javi poprawił się i oparł łokcie o kolana. - Nie mówię, że to źle, ale po prostu uważaj w tej sytuacji, okej? Wiesz o co mi chodzi. - powiedział i od razu zakończył temat, bo do pomieszczenia wpadły dziewczynki z prośbą, by ojciec rozdzielił im mocno ściśnięte ze sobą klocki. Niedługo wrócił również Thiago, a zaraz po nim dziewczyny. Usiadłaś na swoim wcześniejszym miejscu i posłałaś lekki uśmiech do Martineza, a on odpowiedział Ci tym samym. Pepe zawsze miał rację, odkąd pamiętam. Teraz też mógł ją mieć. Javi jakoś nigdy zbytnio tego nie okazywał, a co najważniejsze ja tego nie zauważałem. Reina zawsze widział więcej. Nie wiedziałem czy to dobrze czy źle, ale pomocnik opiekował się Tobą i za to byłem mu wdzięczny. Nie widziałem, by czegokolwiek w zamian oczekiwał. Robił to, bo mu zależało. Dopiero teraz sobie to uświadomiłem.

   Siedzieliście oboje na plastikowych krzesełkach w poczekalni przychodni, do której chodziłaś. Razem z wami siedziały jeszcze dwie pary. Jedna kobieta w zaawansowanej już ciąży, a druga z prawie niewidocznym brzuszkiem. Obie trzymane za dłonie przez swoich mężczyzn, którzy je wspierali. Ciebie też wspierali. Ja Cię wspierałem. Wspierali Cię nasi przyjaciele i rodzina. A co najważniejsze miałaś wsparcie Javiera, który siedział tuż obok Ciebie w ciszy. Gdy zapytałaś go, czy z Tobą pójdzie, zgodził się bez zawahania, a teraz wiedziałem, że czuł się dziwnie. Nie trzeba być u ginekologa z nie swoją kobietą i dzieckiem, żeby tak się czuć. Gdy Nagore była w ciąży z Jontxu, ze mną było tak samo, chociaż już długo byliśmy parą i planowaliśmy wesele. Po prostu w środku to wszystko mnie przerażało. Nie wiedziałem czy sobie poradzę, czy będę dobrym ojcem, jak to będzie wyglądać... Ja byłem w stu procentach pewny, że Javi dałby sobie z tym radę. Wiem, że to może głupio zabrzmieć, ale gdybyś znów miała się z kimś związać, chciałbym by to był Martinez. Nie żebym wybierał za Ciebie, ale po prostu będę mu kibicował. Jeżeli zdecydujesz inaczej, chciałbym tylko by był to ktoś dobry dla Ciebie i naszego dziecka.
   - Pani dos Santos? - Zaraz po jednej kobiecie, która wyszła z gabinetu, wyłoniła się młoda pielęgniarka, która pomagała pani doktor. Podniosłaś się i nałożyłaś torebkę na ramię.
   - Wejdziesz ze mną? - Zapytałaś niepewnie, a on jakby został uderzony młotem, wstał i pokiwał głową. Weszliście do białego pokoju, gdzie przy biurku siedziała miła, starsza kobieta, do której byłaś zapisana. Przywitaliście się i usiedliście na krzesłach. Wymieniłaś kilka zdań z Panią doktor, która pytała o Twoje samopoczucie, studia i pracę, a dopiero później zaprosiła Cię na kozetkę na badanie. Javi siedział jak na szpilkach, gdy poszłaś się przebrać. Nie powinienem się śmiać, ale z tej perspektywy wyglądało to zabawnie.
   - Możemy już przejść. - Powiedziała lekarka i podniosła się zza biurka, kończąc zapisywanie czegoś w karcie.
 Piłkarz podniósł się i przeszedł za kobietą do drugiego pomieszczenia, gdzie już leżałaś z podwiniętą bluzką, a pielęgniarka przygotowywała sprzęt do USG. Posłałaś mu lekki uśmiech, by dodać mu otuchy, bo te jego nerwy można było wyczuć na kilometr. Stanął przy Tobie, a doktor nałożyła żel na sondę i przyłożyła ją do Twojego brzucha, a na ekranie pojawił się obraz. Oboje wpatrywaliście się w niego jak zahipnotyzowani. Ja z resztą też.
   - Nie ma się czym martwić. Wygląda na to, że z dzieckiem wszystko w porządku. Rozwija się prawidłowo - mówiła. - Mogą państwo spojrzeć, widać dokładnie główkę. - Wskazała na zarysy maluszka na ekranie.
   - Cudowny... - powiedziałaś, ciągle się uśmiechając. Spojrzałaś na Martineza, a on nie odrywał wzroku od ekranu. Nie dziwiłem się mu, w końcu widział na żywo coś takiego po raz pierwszy w życiu.
   - Poznałam również już płeć - rzekła tajemniczo. - To zależy od państwa. Para przed wami zaczęła się o to kłócić. Mama nie chciała znać płci, a tato się upierał. Argumentował tym, że to ona później będzie się miesiąc zastanawiać na jaki kolor pomalować ściany w pokoiku - zaśmiała się. Znów spojrzałaś na Javiera. On tym razem spojrzał na Ciebie.
   - Wiesz, że to do ciebie należy decyzja. - Ścisnął Twoją dłoń. - Możemy się wstrzymać na razie z malowaniem - zażartował.
   - Nie... Chciałabym wiedzieć. - Skinęłaś głową i popatrzyłaś na Panią doktor. Sam chciałbym wiedzieć, ale jeżeli zadecydowałaby inaczej, zgodziłbym się z tym.
   - Więc podpowiem państwu, że możecie planować samochodowy lub piłkarski pokój - powiedziała i podała Ci papierowe ręczniki, byś mogła wytrzeć dokładnie swój brzuch. Uśmiechnęłaś się szeroko, tak jakbyś właśnie tego oczekiwała.
   - Będę miała synka... - szepnęłaś i spojrzałaś w stronę Javiera. - To chłopiec! - dodałaś, a on przytaknął.
  Dostaliście nagranie na płytce z filmem z USG, które wiedziałem, że będziesz często oglądać. To naprawdę coś niesamowitego.
   - Na wieść o chłopcu, zareagowałaś tak jakbyś to właśnie tego chciała. - Zauważył Javi, zmieniając bieg i skręcając na skrzyżowaniu.
   - Gdyby to miała być dziewczynka, byłoby tak samo - zaśmiałaś się. - Ale racja... Chyba dlatego, że już wybrałam imię. Z dziewczynką miałabym więcej do namysłu.
   - Można wiedzieć jakie? - zapytał chłopak, zerkając na Ciebie.
   - Dowiesz się w swoim czasie. - Skinęłaś głową.
   - No dobrze. Spróbuję nie zwariować z ciekawości - zaśmiał się. - Właściwie... Miałam jeszcze zapytać o jedną sprawę. Jak spędzasz święta? To już niedługo. - Zatrzymał samochód na światłach. Miał rację. Do świąt zostało dwa tygodnie, a sam nie wyobrażam sobie tego, że miałabyś je spędzić sama w czterech ścianach.
   - Tak. Rozmawiałam już z rodzicami Xabiego i Nagore i postanowiłam, że jednak polecę do Madrytu. Sam słyszałeś, że wszystko jest w porządku, więc mogę podróżować.
   - To dobrze. Gdybyś miała zostać tutaj, to wtedy mógłbym zabrać cię ze sobą albo również zostać. - Wzruszył ramionami jakby to nie było nic wielkiego. Spojrzałaś na niego i lekko się uśmiechnęłaś.
   - Dziękuję, Javi. To było naprawdę miłe, ale lecę do Nagore i dzieciaków. Postanowiłyśmy im razem powiedzieć, że będą mieli rodzeństwo.
   - Myślę, że to naprawdę świetnie, że trzymacie nadal kontakt i chcecie, by dzieci także go miały.
   - Tak by było, gdyby Xabi nadal tu był - powiedziałaś cicho. - Będą rodzeństwem, więc powinni wiedzieć. I dziękuję, że ze mną pojechałeś.
   - Nie ma sprawy. Zawsze do usług - odparł. - A teraz co powiesz na jakiś dobry obiad? Zapraszam.
   - Tego nigdy nie odmówię - zaśmiałaś się, a on ruszył w kierunku Twojej ulubionej restauracji.

Przybywam, zostawiam rozdział i nawet nie sprawdzam ile minęło odkąd dodałam tu ostatni! :D