piątek, 15 kwietnia 2016

Rozdział X

      Kiedyś żyłem w przekonaniu, że te wszystkie filmy i seriale, gdzie ktoś przybywa zza światów i snuje się pomiędzy ludźmi to bujdy na resorach i przekręcałem na coś innego. Teraz właśnie tak wygląda moje życie… Jeżeli to w ogóle można nazwać życiem… Mogę być i widzieć każdego o kim pomyślę. Obserwować znajomych, przyjaciół, rodzinę i Ciebie. Nie mogę z Wami rozmawiać, nie mogę Was dotknąć, nie możecie mnie zobaczyć ani wysłuchać. Czasami zastanawiam się dlaczego nadal tu jestem i czuwam nad Tobą, chociaż nic nie mogę zrobić.
  Wszystko się zmieniało. Pogoda, temperatura, przyroda, zimowe ubrania zastąpiły już te bardziej letnie, ludzie woleli się przespacerować niż wsiadać w samochody czy autobusy, a przede wszystkim Ty się zmieniłaś. Już prawie byłaś tą samą dziewczyną, którą poznałem, która się uśmiechała i żartowała ze wszystkiego. Nasz syn, pomimo tego, że nadal był w Twoim brzuchu, rósł jak na drożdżach. Ledwo się podnosiłaś i nazywałaś się ciężarówką, ale na szczęście miałaś zawsze przy sobie kogoś obok. Najczęściej był to Martinez, który naprawdę się o Ciebie troszczył.
  „Śpisz?” – Godzina 23:53, wiadomość wysłana do Javiego. Albo wyrobił sobie przez ten czas lekki sen, albo naprawdę nie spał, bo natychmiastowo odpisał. Wykręciłaś jego numer i przyłożyłaś telefon do ucha.
    - Wiesz, że cię uwielbiam, prawda? – odezwałaś się od razu, gdy odebrał.
    - Lody? – zaśmiał się cicho.
    - Śmietankowe… I banany! – dodałaś. – I słone krakersy… Proszę! – przeciągnęłaś błagalnym tonem. To miał być mój obowiązek. Te nocne wycieczki po sklepach w poszukiwaniu lodów, chipsów czy kiszonych ogórków miały być moim zajęciem. Padło na Martineza, który sam się do tego garnął.
   Niespełna dwadzieścia minut później chłopak wszedł do mieszkania, otwierając swoim kompletem kluczy. Zdjął buty w przedpokoju i ruszył do kuchni po dwie małe łyżeczki, a dopiero później skierował się z pełną reklamówką do sypialni. Tam zastał Cię na wpół siedzącą z zaświeconą lampką, całą zapłakaną z laptopem na kolanach. Najpierw znieruchomiał, ale po chwili powiązał fakty.
    - Film? – zapytał i wgramolił się na łóżko, wyciągając pudełko z lodami.
    - Film, bezsenność… - jęknęłaś i wytarłaś chusteczką ostatnie łzy. Ostatnimi czasy wszystko brałaś zbyt emocjonalnie. Oglądając smutny film, wylewałaś hektolitry łez. Nawet nie wiesz jak bardzo chciałem Cię wtedy przytulić i powiedzieć, że to tylko film i wszystko będzie dobrze. – Trzy dni temu minął termin, a mój syn wcale nie garnie się na świat. Nie mogę się nigdzie ruszyć, a w szczególności na ślub przyjaciół, bo lekarz powiedział, że podróże nie są mi teraz wskazane. Będę samotną panną z dzieckiem, która ostatnio na wszystko tylko narzeka. Tak więc wszystko na raz… - mruknęłaś, a on otworzył pudełko z lodami i nabrał sporą porcję na jedną łyżeczkę i Ci ją podał. – Wiesz jak poprawić mi humor… - westchnęłaś i wpakowałaś ją sobie do buzi. Słychać było już tylko Twój jęk zadowolenia. Twoje ulubione lody zawsze poprawiały Ci samopoczucie, co by to nie było. – Przepraszam Javi, że zdarłam cię o tej porze, po raz tysięczny. I dziękuję. – Spojrzałaś na niego.
    - Wiesz, że masz po mnie dzwonić w każdym wypadku.
    - Jest mi głupio, bo masz urlop, a siedzisz ze mną w Monachium… - Znów nabrałaś na łyżeczkę sporą część deseru.
    - Nie opowiadaj głupot, ktoś cię musi pilnować – powiedział i spojrzeliście na siebie. On patrzył na Ciebie jakby nie widział świata poza Tobą. Byłem zazdrosny, ale wiedziałem, że to coś dobrego. Cholernie Cię kochał i poświęcał wiele, wiedząc, że na nic nie może liczyć. Jego wcześniejsze spojrzenia były zawsze subtelne, ale teraz ślepy zauważyłby jego uczucia wobec Ciebie. Może i nie do końca było tak, że go zbywałaś. Czasami siadałaś i brałaś do ręki naszą wspólną fotografię i mówiłaś mi to co czujesz, a ja odpowiadałem na wszystko. Z czasem coraz częściej wspominałaś o piłkarzu. Może nie zdawałaś sobie sprawy, ale również coś do niego czułaś. Zauważyłem to w momencie, gdy nerwowo opowiadałaś o jakiejś dziewczynie, która zaczęła się koło niego kręcić. Zbył ją, bo miał Ciebie, ale i tak nie dopuszczałaś tego do siebie.
    - Javi, boję się… - mruknęłaś po chwili ciszy. – Boję się, że będę sama, gdy się zacznie. – Spojrzałaś na swój naprawdę duży brzuch. – To się może stać jutro, za trzy dni albo za pięć minut…
    - Jak będziesz tak panikować to za dwie… - zażartował  i zjadł odrobinę loda.
    - Nie żartuj sobie ze mnie… - Wywróciłaś oczami i przytuliłaś się do jego ramienia. Przez ten czas staliście się dla siebie naprawdę bliscy. Chciałem powiedzieć Ci byś pozwoliła się mu całkowicie Tobą zaopiekować. Ufałem mu. Wiedziałem, że mogłem powierzyć mu Ciebie i naszego synka. – Mogę cię o coś poprosić?
    - Jasne. Wiesz, że możesz – odparł automatycznie.
    - Mógłbyś zostać na noc? Co prawda te dwie minuty już minęły, ale…
    - Jasne. – Skinął głową. Przerwał Ci. To był ten moment, gdy Ty właśnie byłaś krok od napadu gadania o swoim zbliżającym się porodzie, ale on najnormalniej w świecie Ci przerwał, zgadzając się. – Mamy zapasy do rana, oglądamy coś jeszcze? – zapytał z uśmiechem, a Ty pokiwałaś głową. Czułaś się przy nim bezpiecznie.

   To było Twoje pierwsze lato w Niemczech. Nie tak upalne jak w Brazylii czy Hiszpanii, ale podobało Ci się. Od kilku dni nie spadła żadna kropla deszczu i było naprawdę upalnie. Cieszyłaś się na samą myśl, że nasze dziecko przyjdzie na świat właśnie w takim okresie, bo kochałaś gdy jest ciepło. W żartach planowałaś już z Martinezem jego ogrodowe przyjęcia urodzinowe i to, że od początku będziesz mogła wychodzić z nim na spacery po parku. Tak jak w tym momencie.
  Dwoiłaś się już i troiłaś, chodząc w kółko po mieszkaniu, gdzie w prawie każdym pomieszczeniu włączony był wiatrak, który i tak nic nie dawał. Na szczęście z odsieczą przyszedł Javi i zabrał Cię na spacer.
- Jest pięknie! – westchnęłaś uśmiechając się i rozglądając po parku pełnym dzieci, dorosłych i ich psich pupili. Zielone drzewa, trawniki, skaczące wiewiórki – wszystko wydawało się na swoim miejscu. Nawet śpiew ptaków wydawał się taki sam jak wtedy gdy wybraliśmy się tu po raz pierwszy na wspólny spacer. Lubiłaś to miejsce. Mówiłaś, że każdy znajdzie tutaj miejsce dla siebie.
- Też lubię to miejsce. Można posiedzieć i pomyśleć – odparł Javier. – Ostatnio nawet myślałem nad kupnem psa, by mieć powód na częstsze spacery.
- Za to wyprowadzasz mnie. Taka różnica, że ja nie dam się zapiąć na smycz. – Zaśmiałaś się. – Ale i tak pies to bardzo dobry pomysł. Taki przyjaciel do którego się przywiązujesz.
- Gdy byłem mały, uwielbiałem się bawić ze starym spanielem dziadków. Przez niego powiedziałem sobie, że kiedyś będę miał własnego. Pare lat minęło… - przeciągnął.
- Parę? – zaśmiałaś się i zmierzyłaś go wzrokiem od dołu do góry. – W twoim przypadku, czas szybko zadziałał.
- Bardzo zabawne. – Pokręcił głową. – Nie było okazji się do tego zebrać. – Pokazał Ci język.
- W takim razie zawrzyjmy pakt, co ty na to? Obiecajmy sobie, że za… - Zamyśliłaś się. – Za najdalej trzy miesiąc, będziemy tak sobie spacerować, ja z wózkiem, a ty smyczą.
- Brzmi ciekawie. – Skinął głową, a Ty posłałaś mu delikatny uśmiech. Nastała chwilowa cisza. Szliście przed siebie alejką, a Ty z nudów zaczęłaś go zaczepiać, delikatnie popychając go w bok. Delikatnie oddał, a Ty znów powtórzyłaś to samo. Wyglądało to jak wygłupy idących w parze dzieciaków na przedszkolnej wycieczce. Śmialiście się do siebie i bawiliście, jakby nic innego wokół was nie istniało. Byłem trochę  zazdrosny, ale za to Ty byłaś szczęśliwa. Wmawiałem sobie, że dobrze by było gdybyś może dała mu szansę, by to on się wami zaopiekował… Ale tak czy siak jestem zazdrosny. Jestem zazdrosny o przyjaciela, który wiele dla Ciebie poświęcił i nic nie mogę zrobić. Chyba wychodziłbym z siebie, gdyby zamiast niego kręciłby się tu jakiś całkiem obcy facet.
   W jednym momencie popchnęłaś go tak, że prawie stratował jakiegoś faceta, gadającego przez telefon. Speszył się i przeprosił, a Ty zaczęłaś chichotać jak mała dziewczynka i zrobiłaś kilka kroków w bok, oddalając się na drugą stronę. W tym samym momencie Javi odwrócił się, by spojrzeć na faceta, na którego prawie wpadł, ale zamiast niego zauważył rowerzystę, pod którego koła się oddalałaś. Zareagował automatycznie, łapiąc Cię za rękę i szybko przyciągając do siebie. Młody chłopak praktycznie nic sobie z tego nie zrobił i pojechał dalej, a wy staliście na środku alejki. On zadowolony, że Cię uratował, a Ty zaskoczona, co się właściwie stało. Spojrzałaś w oczy piłkarza i przez chwilę na nich się zatrzymałaś. Nie wiem co w nich zobaczyłaś i pozostaje mi tylko zgadywać, ale…
  Jestem facetem i chyba nie potrafię opisywać romantycznych momentów, ale Martinez lekko pochylił głowę i delikatnie dotknął palcami Twój podbródek i Cię pocałował. Pewnie ktoś inny powiedziałby coś typu, że czas jakby się zatrzymał, motyle zaczęły tańczyć, a płatki kwiatów zaczęły się wokół was unosić. Widzę jak inny facet całuję moją kobietę, więc tylko pozostaje mi stwierdzać fakty.
   Przerwał i oddalił twarz od Twojej, czekając na jakąkolwiek Twoją reakcję. Przygryzłaś dolną wargę i spuściłaś wzrok.
- Javi, ja…
- Nie, przepraszam. Nie powinienem tego robić. – Speszył się. – Nie, najlepiej zapomnij. – Podrapał się nerwowo po głowie. Ty natomiast odwróciłaś się i zaczęłaś wracać tą samą trasą, jaką tutaj przyszliście. Pomocnik nadal stał w tym samym miejscu, podążając za Tobą wzrokiem i zapewne bijąc się ze swoimi myślami. Nawiązując do męskiej solidarności, dostał ode mnie plusa za odwagę.
  W jednej chwili zwolniłaś. Pomyślałem, że się wrócisz do chłopaka, by porozmawiać czy coś w tym rodzaju, ale podeszłaś bliżej wolnej ławeczki i usiadłaś na niej. Dopiero wtedy zauważyłem na Twojej twarzy ten grymas bólu, to że łapiesz się za brzuch i mocno zaciskasz powieki.
  On zastygł i otworzył szeroko oczy. Z resztą ja tak samo, choć nie powinienem, bo wcześniej byłem już przy dwóch porodach swoich dzieci. Zawsze to było coś nowego i nagłego. Poród… Właśnie, cholera jasna, Ty rodzisz! Nie zdążyłem się obejrzeć, a Javier był już obok Ciebie. Kazał oddychać i powtarzał, że wszystko będzie dobrze, kiedy to ja wewnętrznie panikowałem.