środa, 2 grudnia 2015

Rozdział VII

  W mieszkaniu panował półmrok, poprzez pospuszczane rolety w pokojach. Mieszkanie wyglądało normalnie, Twój płaszcz i kurtka wisiały na wieszaku oraz buty stały obok drzwi. Pchnął uchylone drzwi do sypialni i od razu podszedł do okien, by je uchylić i rozsunąć rolety. Spojrzał na łóżko, w którym leżałaś owinięta w kokon utworzony z kołdry. Podszedł bliżej i pochylił się nad Tobą.
   - Hej, śpiochu! - Odsunął kołdrę z Twojej głowy i odgarnął włosy z twarzy, jednocześnie dotykając Twojego policzka. Zmarszczył brwi. Zaniepokoiło go to, że byłaś taka rozpalona. - Sonia? Hej, obudź się! - Lekko Tobą potrząsnął, ale odetchnął kiedy otworzyłaś oczy.
   - Javi? Co ty tutaj robisz? - zamruczałaś.
   - Jesteś cała rozpalona. Nikt nie może się do ciebie dodzwonić.
   - Jestem po prostu chora, idź już sobie. - warknęłaś oschle. - Nic nie potrzebuję. - dodałaś i wbiłaś wzrok w okno. To nie była prawda. Potrzebowałaś ich teraz najbardziej na świcie. Nie mogłaś zostać sama.
   - Nie pozbędziesz się mnie. - prychnął. - Jesteś cała rozpalona, opuchnięta, a poza tym wszędzie leżą chusteczki. - wskazał na szafkę nocną.
   - Daj spokój. - powiedziałaś cicho.
   - Masz pewnie wysoką temperaturę. - stwierdził, ignorując Cię i wyszedł z sypialni. Zabrał z szafki nową szmatkę i wszedł do łazienki by ją zmoczyć. Wtedy zobaczył na krawędzi wanny cztery jednakowe pudełeczka. Wziął jedno do ręki, ale było puste. Odwrócił się i zauważył, że zawartość każdego z nich leży na pralce. Podszedł i spojrzał na nie. Otworzył szeroko oczy i przejechał dłonią po swoich włosach. Nie wierzył. Tak samo jak ja na początku.
Przedwczoraj cały dzień byłaś w kiepskim nastroju. Wszystko Cię irytowało. Nawet głupi program w telewizji. Sprawdzałaś coś w kalendarzu i chodziłaś w kółko. Wieczorem gdzieś wyszłaś, ale później wpadłaś do mieszkania jak burza. Przyniosłaś ze sobą testy ciążowe. Zrobiłaś je wszystkie po kolei. Każdy pozytywny.
Płakałaś cały wieczór i całą noc. Rano zadzwoniłaś do pracy i powiedziałaś, że jesteś chora, po czym wkopałaś się pod kołdrę i nie reagowałaś na nic. Byłem bezsilny. Chciałem Cię przytulić i powiedzieć, że przecież wszystko będzie dobrze, że wychowamy naszego syna lub córkę. Że będziesz najlepszą mamą na świecie i będziemy szczęśliwi. Nie mogłem. To była taka pieprzona bezradność. Miałem znów być ojcem, a jednak nie będę mógł wziąć na ręce swojego dziecka. Nie zobaczy mnie. Nie będę mógł mu opowiadać bajek na dobranoc. Nie pokażę mu czym jest piłka nożna. Nie opowiem jak poznałem jego najwspanialszą na świecie matkę...
  Wrócił do Ciebie i usiadł na rogu łóżka. Leżałaś na plecach i patrzyłaś przed siebie, w sufit. Javier delikatnie położył mokry materiał na Twoim czole i przysunął się.
   - To wcale nie jest przeziębienie, prawda? - zapytał, ale Ty nie odpowiadałaś. Cisza. - Sonia... To nie jest koniec świata. - dodał, a po Twoim policzku znów spłynęła łza.
   - Łatwo ci powiedzieć. - mruknęłaś. - Nie jesteś na moim miejscu. Nie straciłeś najważniejszej osoby i nie dowiedziałeś się, że jesteś w ciąży. Że będziesz sam.
   - Nie mów tak. Nie będziesz sama. Dasz radę, wierzę w to. - powiedział spokojnie. - Jeżeli gorączka nie zejdzie, zabiorę cię do lekarza. I nie masz nic do gadania, bo jeżeli znów coś takiego wywiniesz to ci obiecuję, że postawię wszystkich na nogi. - mówił przejęty. - Zamówię coś do jedzenia, bo znając ciebie, nie jadłaś nic od dwóch dni. Wiem, że to co stało jest przytłaczające, ale pomyśl o tym trochę inaczej...
   - Javier...
   - I nie odpuszczę, bo nie wyb... Nikt z nas by sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało. - mówił jak najęty. Pod każdym względem miał rację. I wziął wszystko do siebie. Postawił sobie za zadanie opiekę nad Tobą. Potrzebowałaś teraz kogoś, kto postawiłby Cię do pionu i przywrócił do normalności.
   - Javi, dziękuję. - szepnęłaś. - Jesteś cudownym przyjacielem. - dodała, patrząc na niego. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.

  Usiadłaś w fotelu i szczelnie okryłaś się kocem. Położyłaś kubek z herbatą na wiklinowym stoliku i spojrzałaś przez poręcz tarasu. To było Twoje ulubione miejsce. Często siedziałaś tutaj z książkę lub słuchałaś muzyki. Miałaś na sobie ciepły sweter, więc przymrużyłem na to oko. Był już listopad, ale nie było aż tak źle na zewnątrz. Zabrałaś do ręki swoją komórkę i wybrałaś jakiś numer, po czym przyłożyłaś ją do ucha.
   - Halo? Cześć Sonia, jak miło, że dzwonisz! - Po drugiej stronie usłyszałem głos mojej byłej żony. - Powinnaś dostać porządny ochrzan za to, że dawno tego nie robiłaś. - zaśmiała się do słuchawki, a Ty lekko się uśmiechnęłaś.
   - Praca, studia i tak dalej... Sporo zawirowań. - odpowiedziałaś. - Co słychać? Jak dzieciaki?
   - Wszystko w porządku. Ane niedawno coś chorowała, ale to jak dzieci w przedszkolu, łapią wszystko. Teraz oboje już śpią, więc mam chwilę dla siebie.
   - Więc możesz rozmawiać?
   - Tak, jasne. Z tobą zawsze. Co ciekawego słychać w Monachium?
   - Julia z Thiago planują ślub, Yolanda z Pepe czekają na narodziny córeczki, no a ja... - zacięłaś się. - Matko, Nagore... Nie wiem jak mam to powiedzieć...
   - Hej, coś się stało? - Nagore od razu zmieniła swój ton głosu. Była złotą kobietą, która zawsze pomagała wszystkim w potrzebie.
   - Bo... - Zagryzłaś dolną wargę i przymknęłaś powieki. - Nagore, bo... Jestem w ciąży. - powiedziałaś. Cisza. Ta sama reakcja. Twoja. Moja. Javiera. Nagore. - Byłam dziś u lekarza. Dziesiąty tydzień. Fakt, nie miałam ostatnio okresu, ale tłumaczyłam sobie to stresem.
   - Zaskoczyłaś mnie. - Usłyszałaś. - Ale niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Masz wszystkich tam na miejscu i masz mnie! Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić.
   - Dziękuję Nagore, ale chciałabym tutaj zostać. Poza tym, na razie wiesz tylko ty i Martinez. Wolałabym by na razie tak zostało, dobrze?
   - Nie ma sprawy, kochanie. Wyobrażam sobie w tym momencie radość Xabiego z tego powodu.
   - Myślisz? - zapytałaś cicho.
   - Uwielbiał dzieci i na pewno chciał je mieć z tobą, więc chodziłby dumny jak paw. Poza tym, ciąża to naprawdę cudowny okres i mogę się założyć, że już głowa w tym Alonso by nic ci się nie stało. On czuwa nad wszystkimi. - powiedziała. Czuwałem. Nie chciałem by komuś z moich najbliższych stała się krzywda. Czasem widziałem to co dzieje się z Jonem i Ane, czasem zaglądałem do Nagore, moich braci i rodziców, a nawet i do Carlosa. Mieli się dobrze, więc byłem spokojny.
Nagore zaczęła opowiadać Ci o swoich przygodach podczas obu ciąż, swoich wszystkich zachciankach i zabawnych sytuacjach, a naprawdę miała co opowiadać. Rozluźniła Cię tym trochę. Na Twojej twarzy zagościł uśmiech, gdy słuchałaś o tym, gdy o północy wyszła z piżamie do całodobowego po czekoladę z orzachami i ogórki kiszone, bo ja byłem wtedy na wyjazdowym meczu albo to gdy zagroziła mi śmiercią, jeżeli natychmiast nie dostarczę jej malinowego jogurtu...
   Rozmawiałyście ze sobą prawie dwie godziny, po czym pożegnałyście się i rozłączyłyście. Poszłaś wziąć prysznic i zamiast prosto do sypialni, to nogi poprowadziły Cię do kuchni. Stanęłaś przed lodówką i po chwili namysłu zabrałaś z niej świeżego ogórka i zjadłaś go całego. Dopiero późnej grzecznie położyłaś się do łóżka. Zgasiłaś lampkę i położyłaś dłoń na swoim brzuchu.
   - Dobrej nocy. - szepnęłaś. Śpij kochanie - dodałem od siebie i pochyliłem się, całując cię w czoło. Uśmiechnęłaś się automatycznie, tak jakbyś to poczuła. Bardzo bym chciał, by tak było.
 
    Stanęłaś przed drzwiami mieszkania Javiera i nacisnęłaś na dzwonek. Odczekałaś chwilę zanim brunet je otworzył i z uśmiechem zaprosił do środka.
   - Robimy spaghetti! - zakomunikowałaś, pokazując mu torbę z zakupami. - Jestem piekielnie głodna...
   - Nie ma sprawy. - zaśmiał się chłopak i przeszliście od razu do kuchni. - Jak ci minął dzień? - zapytał, wyjmując garnki na makaron i sos.
   - Rozmawiałam z szefową rano i powiedziałam o ciąży. Jak na wiadomość o tym, ucieszyła się i dodała, że mogę iść na zwolnienie w każdym momencie, jeżeli tylko poczuję się gorzej. Poszło dobrze, ale później... Przesiedziałam pół dnia u Yolandy. Była też Julia. Chciałam im powiedzieć, ale jakoś nie potrafiłam...
   - Przyjdzie na to czas, spokojnie. - nastawił wodę i przykrył garnek nakrywaką.
   -  Zobaczą, gdy zacznie mi rosnąć brzuch. - zachichotałaś.
   - Będzie, że zjadłaś za dużo makaronu. - zaśmiał się. - Powiesz im jak będziesz gotowa. Teraz wiesz, że dasz sobie radę.
   - Echh... Mam taką nadzieję. - westchnęłaś. - Ale zabierajmy się za to gotowanie! - dodałaś i zaczęłaś wyjmować z torby wszystkie produkty. Musiałaś dać radę. Wierzyłem w to. Wiedziałem, że będę Was ciągle chronił i nic mi w tym nie przeszkodzi. Ciągle miałem przed oczami Twoją wizytę u ginekologa, gdy leżałaś na kozetce, a lekarka wykonywała badanie USG. Widziałem Twoją minę, gdy zobaczyłaś naszą małą kruszynkę na monitorze. Również byłem szczęśliwy. Widziałem Twoją łzę szczęścia, gdy usłyszałaś bicie serduszka naszego dziecka. Również ją uroniłem. Ściskałem Twoją dłoń, ale Ty i tak nic nie czułaś. Widziałem Twoją reakcję, gdy lekarka zapytała Cię czy następnym razem przyjdzie również ojciec dziecka. Zasmuciło Cię to, ale z lekkim i wymuszonym uśmiechem odpowiedziałaś, że zobaczymy. Byłem przy Tobie cały czas i chciałem byś miała nadzieję, że tak faktycznie jest.
   - Echhhh... To był ten samk! - westchnęłaś, gładząc się po brzuszku, odsuwając od siebie pusty talerz.
   - Czyli mam rozumieć, że to była tak zwana zachcianka?
   - Nawet nie wiesz jak bardzo chodził za mną od rana! - dodałaś. - Jesteśmy zadowoleni i najedzeni!
   - Nie dziwię się, po dwa razy takiej porcji jaką ja zjadłem... - zaśmiał się piłkarz, wstał i zabrał talerze, po czym oberwał ścierką rzuconą w niego przez Ciebie.
   - Teraz będę głodomorem! - powiedziałaś poważnie.
   - W takim razie, masz do dyspozycji moją lodówkę. - zaśmiał się.
   - Nie zdziw się więc, gdy przyjdę o północy w poszukiwaniu jakichś smakołyków. - wyszczerzyłaś się.
   - A mogę cofnąć to co powiedziałem? - skrzywił się zabawnie.
   - A chcesz poznać gniew głodnej ciężarnej? - zapytałaś, po czym oboje wybuchnęliście niepohamowanym śmiechem. Widziałem, że byłaś szczęśliwa, więc i ja w takich momentach byłem. Twój uśmiech działał na mnie kojąco i już chyba zawsze tak będzie.
***
Okej, mam nadzieję, że jednak nie myśleliście, że coś jej zrobię? :)
Ostatnio w poście na mojej podstronie narzekałam, że nie mam pomysłu na świąteczne opowiadanie... 
Jednak coś mnie ruszyło i powstanie! Ruszy już w piątek lub sobotę :)
Czekam na Wasze komentarze!
Do następnego rozdziału ;*