sobota, 21 maja 2016

Epilog

      Przed chwilą odebrałem medal za kolejne wygrane Mistrzostwa Europy. Razem z przyjaciółmi kierowaliśmy się do linii bocznej, gdzie czekały na nas nasze rodziny. Z daleka zauważyłem jak najcudowniejsza kobieta na świecie stawia na murawie dwuletnią dziewczynkę w czerwonej koszulce i granatowej spódniczce, a jej starszy brat łapie ją za rękę i wolno kierują się w moją stronę. Spotkałem ich w połowie drogi i zabrałem córkę na ręce, a dłoń chłopca mocno ścisnąłem. Posłałem uśmiech żonie, która nam pomachała i dołączyła do grupki żon piłkarzy.
  Przeszliśmy kawałek razem z resztą chłopaków niosących puchar, po czym pozwoliłem dzieciom pobawić się z innymi w czerwono-granatowym confetti. Stanąłem niedaleko obok Thiago, który nie odrywał wzroku od biegającej dziewczynki z jego numerkiem na plecach. Dwuletnia Sara była oczkiem w głowie swojego ojca, tak samo jak Valeria moim. Dziewczynki były w tym samym wieku i często się  widywały, bo w końcu nadal ich ojcowie grają w tym samym klubie. Rozejrzałem się jeszcze za drugą koszulką z numerem czternastym. Chłopiec kopał piłkę ze swoim kolegą, Juniorem noszącym dwudziesty drugi numerek, jak jego ojciec.
Numerek czternasty pozwoliłem sobie przejąć w hołdzie po wielkim Xabim Alonso. To dzięki niemu miałem tak wiele. Nosząc czternastkę, chciałem dać z siebie wszystko. Chciałem też by jego syn mógł ubrać taką. Ten numer zawsze należał do Xabiego i widząc małego z nim, coraz bardziej się do tego przekonuję. To był jego numer.
   Po fieście, chcąc zejść tunelem do szatni, musiałem ustawić się w kolejce, bo w jednym momencie wychodzili wszyscy. Piłkarze, fotografowie, dziennikarze i inni pracownicy stadionu. Odprowadziłem wzrokiem Sonię z Xabim i Valerią, którzy wracali na trybuny by wyjść później głównym wyjściem. Odwróciłem się jeszcze na chwilę by spojrzeć na stadion, na ludzi tłoczących się do wyjść i ochroniarzy, na kilku pracowników, którzy zbierali rozrzucone confetti.
Całkiem niedaleko zauważyłem znajomą postać. Wysoki mężczyzna w czarnych spodniach i białej koszuli, rudych włosach i brodzie. Zamrugałem kilka razy, ale on tam nadal był. Skinął głową i uśmiechnął się, jakby chciał mi coś przekazać. Odwrócił się i zaczął odchodzić. Stałem jak wryty, wpatrując się w jedno miejsce.
- Rusz się, stary! – Usłyszałem głos Thiago, który przemknął obok mnie razem z Isco i Sergim. – Masz minę jakbyś właśnie zobaczył ducha. – Zaśmiał się.
- Ale… - jęknąłem i spojrzałem w to samo miejsce, ale teraz już nie było tam nikogo. Ani śladu po osobie, która tam przed chwilą była. W tym samym momencie ogarnęło mnie uczucie dumy i zadowolenia. Pomyślałem o Sonii i dzieciach. O tym, że zrobiłem dobrze. Tak jakbym otrzymał od niego wiadomość i podziękowanie.

***
Epilog opisałam w nieokreślonym czasie. Mógł mieć miejsce podczas każdego kolejnego Euro. 
Przyznaję, że to jedno z moich ulubionych opowiadań ;) Będę go dobrze wspominać, ale nie tylko przez jego fabułę, ale i przez Wasze komentarze. Jesteście najlepsi! Dziękuję! 

Co dalej? No właśnie. Chcę wystartować z [piensas-en-mi], ale nie wiem jak przyjmiecie opowiadanie z bramkarzem Barcelony w roli głównej? :)