- Jestem piłkarzem - uśmiechnąłem się lekko.
- Znanym? - zapytałaś cicho.
- Troszeczkę - zaśmiałem się, pokazując małą szparkę pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym.
- Musisz mi wybaczyć, ale totalnie nie znam się na piłce i na piłkarzach. Gdybyś trafił na moją współlokatorkę, może by cię rozpoznała, bo ma bzika na punkcie nożnej. Tam gdzie ja się wychowałam, nie było na to czasu.. Ale wracając do mojej współlokatorki, zna chyba nazwiska wszystkich piłkarzy na świecie, a w szczególności z Brazylii, Włoch, Anglii i Hiszpanii. Tak mi mówiła.
- Ja jestem z Hiszpanii - powiedziałem, ciągle patrząc na Ciebie.
- Więc na pewno cię zna - Uśmiechnęłaś się. - Wiem, że jesteś Hiszpanem i grasz w piłkę, powiedz coś jeszcze! - Zatrzepotałaś rzęsami.
- Gram w Realu i reprezentacji Hiszpanii, mieszkam w Madrycie, ale już od najmłodszych lat się przenosiłem. Trochę Kraju Basków, Katalonii, a nawet Anglia.
- Można powiedzieć, że ci zazdroszczę, wiesz? - Uśmiechnęłaś się słodko. - Tyle zwiedziłeś i tyle zobaczyłeś.
- Moja rodzina jest typowo piłkarska, więc bywałem tam i tu - Wzruszyłem ramionami. - Więc teraz ty coś powiedz o sobie - Uśmiechnąłem się do Ciebie.
- Więc urodziłam się tutaj, ale wychowałam w małej miejscowości niedaleko i w sumie nie wiem co powiedzieć dalej.. - Skrzywiłaś się, a ja zdziwiłem. - To znaczy.. Zazwyczaj nowo poznanym ludziom wciskam kit o idealnej rodzinie. O ojcu inżynierze, matce byłej modelce i dziesięcioletniej siostrzyczce, kiedy tak naprawdę wychowałam się w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne - Spuściłaś wzrok. Domyśliłem się, że był to dla Ciebie ciężki temat, ale ja się przez to nie zraziłem do Ciebie ani trochę. Wręcz przeciwnie. Dowiedziałem się, że jesteś skromną dziewczyną, która zawsze marzyła o czymś lepszym. - Później udało mi się tutaj dotrzeć, znalazłam pracę i mieszkanie, które dzielę z koleżanką.
- Rozwiodłem się kilka dni temu i mam dwójkę cudownych dzieciaków - powiedziałem, a ty się lekko uśmiechnęłaś. Nie wiem czy się tego spodziewałaś czy to po prostu było po mnie widać, ale Cię to nie zaskoczyło.
- Więc albo już po tym odreagowałeś albo... - zaczęłaś niepewnie.
- Rozstaliśmy się z żoną w zgodzie - Przerwałem Ci, a wtedy stanęłaś, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
- To tutaj - zakomunikowałaś i spojrzałaś do góry w stronę okien kamienicy. - Tutaj mieszkam.
- Dosyć blisko - powiedziałem, a w głębi liczyłem na dłuższy spacer.
- No tak, ale.. - Rozejrzałaś się jeszcze i spojrzałaś na mnie. - Jutro mam wolny wieczór i jeżeli chciałbyś trochę pozwiedzać miasto, służę pomocą - uśmiechnęłaś się.
- Będę zaszczycony - Kiwnąłem głową. - Osiemnasta, może być? - zapytałam, a Ty skinęłaś głową. Pożyczyłem Ci dobrej nocy, a Ty słodko się uśmiechnęłaś i zniknęłaś za dużymi, brązowymi drzwiami. Poszło chyba dobrze! Myślałem, że gdy powiem o rozwodzie i dzieciach, znikniesz, a Ty zaproponowałaś kolejne spotkanie!
I tak było. Przyszedłem punktualnie, a nawet przed czasem. Miałem dla ciebie herbacianą różę, przez którą się zaczerwieniłaś, gdy Ci ją dawałem. Szliśmy przed siebie, ale Ty prowadziłaś. Pokazałaś mi takie zakątki Rio, których ponoć nie mógłbym znaleźć w przewodnikach. Później usiedliśmy niedaleko na plaży, nadal rozmawiając. Powiedziałaś, że lubisz dzieci, a zanim zaczęłaś pracę w knajpie, byłaś opiekunką. Chciałaś bym Ci opowiedział o Ane i Jonie, więc zacząłem nawijać, po czym oznajmiłaś mi, że jeszcze nigdy nie usłyszałaś jak mężczyzna tak pięknie opowiada o swoich dzieciach. Byłaś dobrą słuchaczką i mogłem ci opowiedzieć jeszcze mnóstwo rzeczy, ale musiałem wyznać jeszcze coś. Miałem tu być jeszcze tylko jeden dzień i musiałem wracać do Madrytu, do treningów i gry. Przyjęłaś to spokojnie, bo przecież znamy się praktycznie jeden dzień, ale chyba odrobinę posmutniałaś. Ja też, ale co mogłem poradzić? Przecież nie powiem Ci byś rzuciła wszystko dla starszego faceta, którego ledwo znasz... Zapytałaś mnie czy czasem zadzwonię i zapytam co u Ciebie. Znów dałaś mi tę nadzieję. Bez najmniejszego zastanowienia odpowiedziałem, że będę dzwonił tak często jak tylko będę mógł.
I dzwoniłem. Nie zawsze to wychodziło, bo przeszkodą były różnice czasowe. Kiedy ja budziłem się rano, Ty dopiero zasypiałaś po drugiej zmianie w pubie, a kiedy ja wieczorem miałem trochę czasu, Ty byłaś w pracy lub odsypiałaś nocki. Czasami zadowalało mnie to, że rozmawialiśmy nawet głupie pięć minut. Potrafiłem się cieszyć z tego niczym małe dziecko.
Wiem, że zaczęłaś się uczyć hiszpańskiego. Dla mnie. Wiem, że zaczęłaś interesować się piłką i oglądać mecze. Dla mnie. Wsypałaś się gdy zaczęłaś narzekać na to, że cały mecz przesiedziałem na ławce, a później złapałem kontuzję. Byłem przez to szczęśliwy, wiesz? Czas mijał, a ja przez zwykłe rozmowy telefoniczne lub video coraz bardziej się w Tobie zakochiwałem. Byłaś inna niż wszystkie i przestało mi przeszkadzać to, że jesteś ode mnie o 9 lat młodsza. Tobie też to nie przeszkadzało, bo w końcu nadal mieliśmy kontakt ze sobą.
Mój stan zaczęli zauważać wszyscy dookoła. Chłopaki z klubu zaczęli mnie wypytywać co się dzieje, bo jestem jakiś inny.. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sam nawet złapałem się na tym, że zacząłem się zachowywać trochę jak te wszystkie młodziki, a nie jak trzydziestodwuletni mężczyzna. Pewnego dnia, gdy byłem w swoim dawnym domu, by spędzić całe popołudnie z dziećmi, najpierw one powiedziały mi, że się częściej uśmiecham, a później Nagore zaczęła mi drążyć dziurę w brzuchu czy czasem aby nikogo nie poznałem.. Poznałem, Ciebie! Wszystko wtedy zaczęło się kręcić wokół Ciebie, myślałem o Tobie i zastanawiałem się kiedy spotkamy się po raz kolejny.
I nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Nie byłem powołany na rozgrywki Pucharu Konfederacji, który miał się odbyć własnie w Brazylii, przez starą i uciążliwą kontuzję, ale i tak postanowiłem tam polecieć. Najpierw spędziłem weekend z dzieciakami, a później wsiadłem w samolot i poleciałem do Rio. W końcu obiecałem Cię zabrać na mecz mojej ukochanej Hiszpanii.
Gdy się spotkaliśmy, wpadłaś mi w ramiona i ucałowałaś w policzek, jakbyśmy się nie widzieli od kilku lat, a przecież od naszego ostatniego spotkania minęło niecałe trzy miesiące. Zaczęło Ci zależeć tak samo jak mnie. Zjedliśmy razem obiad, ciągle o czymś opowiadając i śmiejąc się z różnych głupot. Byłem wtedy prawie pewny, że ktoś nas obserwuje, robi zdjęcia i za chwilę będziemy mogli się znaleźć na stronach plotkarskich. Szczerze, miałem to gdzieś...
Pojechaliśmy znów na lotnisko by wsiąść w samolot do Recife, gdzie Hiszpanie mieli stoczyć swój pierwszy bój z Urugwajem. Gdy byliśmy już przy bramkach, zobaczyłem przerażenie na Twojej twarzy. I dopiero teraz przyznałaś mi się, że boisz się latać samolotami.. Mecz miał odbyć się za cztery godziny, a jeżeli chcielibyśmy tam pojechać samochodem, podróż trwałaby półtora dnia. Złapałem Cię wtedy za dłoń i powiedziałem, że w razie czego jestem tam z Tobą. Uśmiechnęłaś się lekko i zgodziłaś. Wsiedliśmy na pokład i zajęliśmy swoje miejsca. Ty praktycznie wbiłaś się w fotel przy oknie, nawet nie ruszając palcem. Było to odrobinkę zabawne, ale i słodkie. Kiedy głos z głośników kazał nam zapiąć pasy, zaczęłaś się z nimi mocować i szarpać, ale ja na spokojnie Ci z nimi pomogłem, po czym ująłem Twoją dłoń, ucałowałem jej wierzch, patrząc wprost w Twoje oczy i ją uścisnąłem. Uspokoiłaś się i później już było tylko lepiej.
Dotarliśmy na stadion i zajęliśmy swoje miejsca na trybunach. Byłaś podekscytowana. Wcześniej oglądałaś z koleżanką mecze tylko w telewizji, a teraz siedziałaś ze mną na prawdziwym stadionie i miałaś oglądać mecz na żywo. Gdy chłopaki wyszli na boisko, chciałaś bym opowiedział coś o każdym z mojej hiszpańskiej drużyny. Był tam Iker, Arbeloa, Ramos, Pique, Alba, Xavi, Busquets, Iniesta, Pedro, Soldado i Cesc. Powiedziałem Ci o każdym. Gdzie gra, jaki według mnie jest. Słuchałaś i obserwowałaś wszystkich na boisku. Dobrze się bawiłaś i cieszyłaś razem ze mną z pierwszego gola dla Hiszpanii, którego zdobył Pedro. Następną bramkę strzelił Roberto i podwyższył wynik do 2:0. Zerwaliśmy się z całą trybuną, a gdy już usiedliśmy, patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
- Xabi.. - szepnęłaś, a ja czekałem co powiesz dalej. - Pocałuj mnie - dokończyłaś, a ja poczułem jak ogarnia mnie przyjemne ciepło. Ująłem Twoją twarz w dłoniach i delikatnie musnąłem Twoje wargi. Czułem się tak, jakbym czekał na to od wieków. - Chyba przestał interesować mnie ten mecz - powiedziałaś nieśmiało, przygryzając dolną wargę.
Hotel był zarezerwowany już wcześniej. Dwa pokoje, ale.. Wystarczył nam tylko jeden. To nie tak, że tylko na to czekałem, bo tak nie było! Kiedy Suarez strzelał gola Hiszpanom, my... Całowaliśmy się.
Rano powiedziałaś mi, że to dla ciebie coś nowego i za razem cudownego, budzić się w ramionach wspaniałego mężczyzny. Dodałaś, że wcześniej natrafiałaś na samych dupków, którzy dowiadując się o tym, że jesteś z domu dziecka, wyczytywali na Twoim czole "przeleć mnie i ucieknij nad ranem". Nigdy bym nie uciekł.
Przy śniadaniu opowiedziałaś mi, że wcale nie miałaś zamiaru do mnie dzwonić, bo byłaś prawie pewna, że będę kolejnym palantem, który myśli tylko o jednym. Zraniłaś tym, ale postanowiłem od razu wybaczyć. To Twoja współlokatorka namówiła Cię prawie siłą do wykonania tego telefonu, a gdy odprowadzałem Cię do domu, cały czas szła za nami, robiąc za Twoją obstawę "w razie czego". Później piszczała pół nocy, bo spotkałaś się z TYM Xabim z Realu.
I wtedy nagle zapytałem czy polecisz ze mną do Madrytu i tam już ze mną zostaniesz. Zamilkłaś na kilka chwil i zamyśliłaś się. Spojrzałaś na mnie i... I się zgodziłaś.
***
Lubię to opowiadanie, naprawdę! Pokochałam "moją" wersję Xabiego i jego młodszej sympatii. Mogę dodać, że to ostatni rozdział z serii "wspominki".
W następnym przenosimy się do "opowiadaniowej teraźniejszości"! :)