A oto rozdział, w którym pokazany jest w końcu główny wątek całego opowiadania.
Zapraszam do czytania i komentowania!
***
Po treningu wsiadłem do samochodu i wcale nie skierowałem się w stronę naszego mieszkania, wręcz przeciwnie. Po naszej wczorajszej rozmowie o przyszłości, byłem całkowicie pewny, że teraz mam odwagę do tego, by w końcu pudełeczko, a w nim pierścionek, który chowam w szufladzie ze swoimi rzeczami, ujrzały w końcu światło dzienne.Pojechałem kawałek za miasto do jednego bardzo przytulnego hotelu, który polecili mi koledzy w szatni. Tam porozumiałem się z kierownikiem i zarezerwowałem pokój oraz całą salę restauracyjną na daną godzinę. W tym samym czasie miał grać zespół, oczywiście spokojne i romantyczne rytmy.
Byłem niezmiernie dumny z siebie, z podjęcia takiego kroku. Za każdym razem, gdy dziś pomyślałem o naszej wczorajszej rozmowie, uśmiech sam wskakiwał mi na twarz. Wieczorną porą wyszliśmy się przejść po Monachium. Spacerowaliśmy, trzymając się za dłonie i jak zwykle rozmawialiśmy o wszystkim co przyszło nam do głowy. W jednym momencie minęliśmy parę z wózkiem, z którego słychać było gaworzenie małego dziecka. Odwróciłaś głowę i uśmiechnęłaś się lekko.
- Myślałaś kiedyś o dzieciach? - zapytałem. Chyba nawet Cię odrobinę zaskoczyłem tym. Jeżeli rozmawialiśmy już o nich, to zawsze to był temat pociech moich kolegów albo Ane i Jona.
- Kiedyś. - Znów się uśmiechnęłaś, ale teraz bardziej wstydliwie. - Jeszcze jako nastolatka wyobrażałam sobie, że będę mieć wspaniałą rodzinę, męża, dzieci i duży dom. Później z biegiem czasu, znając moje doświadczenia z mężczyznami, doszłam do wniosku, że nawet gdybym z którymś wpadła, za żadne skarby nie oddałabym dziecka, tak jak zrobiła to moja matka. - Dokończyła ciszej, a ja objąłem ją ramieniem.
- A teraz? - szepnąłem. Spojrzałaś do góry, na mnie. - Chciałabyś mieć dziecko?
- A ty? - zapytałaś cicho. To był dla nas całkiem nowy temat. Widziałem, że byłaś niepewna. W końcu sam miałem już dwójkę dzieci i nie wiedziałaś jaki mam do tego stosunek.
- Oczywiście. - odparłem pewnie. - Myślę, że raczej dobrze sprawuję się w roli ojca, a sam to lubię... - Uśmiechnąłem się do Ciebie i mocniej przytuliłem. - Poza tym, z tobą mógłbym mieć jeszcze gromadkę dzieci. - dodałem, a Ty oparłaś głowę o moje ramię.
- I jak tu cię nie kochać? - westchnęłaś ciężko, a ja tylko się zaśmiałem i ucałowałem Cię w czubek głowy.
Zadowolony z tego, że udało mi się wszystko załatwić na przyszły weekend po meczu, wsiadłem do swojego samochodu i obrałem kierunek na centrum miasta. Nie jechałem szybko, bo nie znałem tej drogi, a poza tym była bardzo kręta i co chwilę trzeba było wjeżdżać pod górkę i później z niej zjechać. Prowadził mnie GPS, który ustawił mi Phillip, więc wiedziałem gdzie jechać dzięki tej pomocy.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu, ale nie dobiegał z mojej kieszeni czy podręcznej torby, a tak jakby z podłogi... Leżał na wycieraczce przedniego miejsca pasażera. Pomyślałem, że musiał upaść gdy rzuciłem go na siedzenie, wsiadając. Na drodze przede mną nie było nic, a do zakrętu miałem jeszcze spory kawałek, więc lekko się pochyliłem by podnieść komórkę i...
Stałem tuż obok swojego samochodu i widziałem jak strażacy próbują rozłączyć go od ciężarówki, która się w niego wbiła. Jeszcze chwilę temu oba pojazdy były schładzane z obawy przed wybuchem. Słyszałem krzyki ludzi z obu karetek. Właście wciągali do jednej nosze, zamknęli drzwi i odjechali.
- No dalej, chłopie! Nie schodź mi tu. - Usłyszałem i odwróciłem się. Tuż za mną kogoś reanimowano. Co chwila lekarz zmieniał się z młodym ratownikiem, robiąc uciski na klatce piersiowej. Podszedłem bliżej i poczułem nagłe ukłucie, na widok osoby leżącej na betonowej powierzchni. Mężczyzna ubrany w czarne spodnie garniturowe i białą koszulę, ruda broda i czupryna. Przez chwilę miałem wrażenie jakbym zapomniał jak się oddycha. Wpadłem w panikę. Zacząłem się rozglądać, chciałem zaczepić jednego policjanta, ale on tak po prostu... przeszedł. Zawołałem, ale nikt nie zareagował. Usłyszałem trzask i zobaczyłem rozłączone samochody. Moje audi prawie do połowy było zmiażdżone. Ciężarówka również była w opłakanym stanie. Słyszałem ludzi, którzy mówili o tym, z jaką szybkością musiała jechać ciężarówka by tak zmasakrować drugi samochód, że obaj kierowcy walczą o życie i ten drugi to piłkarz. Od razu pomyślałem o Tobie. Ta myśl była ważniejsza niż zastanawianie się jakim cudem ja jestem tutaj, a moje ciało leży kawałek dalej. Znów pojawiłem się przy swoim ciele i chodziłem w kółko, powtarzając, że nie mogę Cię tak zostawić. Nie teraz, nie gdy chcę poprosić Cię o rękę i wieść cudowne życie. Długie i szczęśliwe.
- Mamy go! - Rozległ się pełen nadziei ryk lekarza. Teraz już wszystko działo się szybko. Przełożyli mnie na nosze i do samochodu. Przez całą drogę widziałem jak walczyli bym zachował funkcje życiowe. Kierowca przez radio kazał w szpitalu przygotować salę operacyjną i wprowadzić dyżurnych w stan gotowości. To wszystko było tak przerażające. Już jest, jeżeli widzisz jak dzieje się coś podobnego z kimś innym, ale samym sobą? Abstrakcja.
Dojechaliśmy do szpitala i od razu zawieźli mnie na blok operacyjny. Byłem tam, ale nie podchodziłem blisko. Wszystko wirowało wokół mnie. Myśli o Tobie, o tym jak to jest możliwe, że tutaj jestem, o tym jak ważne jest bym wrócił..
Coś zaczęło się dziać. Słyszałem przyśpieszający oddech lekarza, który stał nad moim ciałem z przyrządami chirurgicznymi. Razem z tym przyśpieszały te wszystkie sygnały w sali. Podnosił się ton i głos ludzi, którzy próbowali mnie ratować. Miałem dość. Wyrwałem się z kąta i wystrzeliłem przed siebie, nie zatrzymując się nawet na przeszklonych drzwiach. Kolejna rzecz, która przeraziła mnie w tym wszystkim. Jednak podążałem dalej. Przeszedłem przez niedługi korytarz i przez zaciemnione drzwi przeniosłem się na drugi korytarz, większy i szerszy. I wtedy zobaczyłem Ciebie. Opadłem ze wszystkich sił. Zatrzymałem się i tak jakbym wrósł w podłogę. Siedziałaś pochylona do przodu ze zmiętą chusteczką higieniczną w dłoni. Wpatrywałaś się tępo w ścianę z rozmazanym makijażem. Dopiero co przestałaś płakać. Tuż obok Ciebie siedział Jose, a naprzeciw Javi, Thiago i Julia opierali się o parapet. Oni również wyglądali na nieobecnych. Czekaliście na jakiekolwiek informacje o mnie, kiedy tak naprawdę byłem tuż obok. Chciałem usiąść obok Ciebie, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Nie mogłem.
Zdecydowałem się zrobić krok, ale w tym samym momencie drzwi za mną się otworzyły i stanął w nich lekarz, który już zdjął z siebie fartuch. Zerwaliście się wszyscy. Stanęłaś centralnie przede mną, patrząc wyczekująco na lekarza, a tak naprawdę nieświadomie wpatrywałaś się we mnie. Uniosłem dłonie i położyłem je na Twoich ramionach, ale... nie poczułaś tego.
- Doktorze, co z nim? - zapytał Reina, który tak nagle wyrósł za Tobą. Lekarz spojrzał kolejno na wszystkich.
- Państwo raczej...
- Jestem jego dziewczyną, proszę mi powiedzieć co z Xabim. Bardzo pana proszę. - Przerwałaś mu. Słyszałem jak zaczyna ci drżeć głos. Bałaś się. Byłaś przerażona, a mnie krajało się serce. Przesunąłem się i spojrzałem na mężczyznę, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Ja sam już znałem odpowiedź.
- Bardzo mi przykro, ale robiliśmy wszystko co w naszej mocy. - odpowiedział spokojnym głosem. Twoja twarz automatycznie pobladła. Gdyby nie to, że miałaś za sobą Jose, upadłabyś. - Jeszcze raz, przykro mi. - dodał, gdy Thiago, Julia i Javi podeszli bliżej. Jose Cię podtrzymał i zaprowadził na Twoje poprzednie miejsce.
- Pepe... - bąknęłaś pod nosem i spojrzałaś na bramkarza. Twoje oczy były już całe mokre od łez. - To nie jest prawda, mam rację? Xabi zaraz tutaj przyjdzie, prawda? - Zaczęłaś szybciej oddychać. - Boże, powiedz coś... - jęknęłaś, a on po prostu mocno Cię przytulił. Łkałaś w ramię mojego przyjaciela, a ja nic nie mogłem zrobić. Julia również schowała się w ramieniu Thiago, a Martinez oparł się o ścianę, schował twarz w dłoniach i zsunął się do samego dołu. Jak to jest widzieć ludzi, którzy opłakują Twoją śmierć? Masz ochotę krzyczeć i płakać razem z nimi. Byłem cholernie zły przez tę całą sytuację. Byłem wściekły na siebie, że zostawiłem Cię, że zostawiłem swoje dzieci i resztę rodziny, przyjaciół. Przecież mieliśmy plany na przyszłość. Mieliśmy założyć swoją rodzinę. Miałem widzieć jak Ane i Jontxu dorastają, udają się do wyższych szkół i jednocześnie zajmować się malcami, które chciałem z Tobą mieć.
Zaczynało zmierzchać, a Ty nadal siedziałaś na szpitalnym korytarzu. Javi chciał odwieźć Cię do domu, ale nie chciałaś. Powtarzałaś, że chcesz być blisko mnie. Przy każdym tym wyznaniu, czułem jakbym dostawał coraz to nowszy cios. Nienawidziłem jak płaczesz i nadal nie cierpię. Teraz czuję się za to jak najbardziej odpowiedzialny, bo wypłakujesz się przeze mnie. Teraz obok Ciebie siedziały Julia i Yolanda, która zostawiła dzieciaki z opiekunką i przyjechała zaraz po telefonie swojego męża. Thiago z Javierem pojechali powiedzieć o wszystkim Guardioli oraz w klubie. Reina stał nieopodal i rozmawiał przez telefon z Nagore. Wolał by dowiedziała się tego od niego, niż z mediów, choć i tak oficjalna informacja miała wyjść od klubu.
Naprawdę czułem się jak ostatni dupek, widząc Cię w takim stanie. Jednak byłem też wszystkim wdzięczny, że nie zostawili Cię z tym samej.
- Rozmawiałem z Nagore i Mikelem. Nie mam zielonego pojęcia jak Nagore powie to dzieciom, a Mikel rodzicom. - mruknął Hiszpan i zajął kolejne krzesełko. - Sonia? Powinnaś wrócić do mieszkania.
- Nie, nie chcę. - Pokręciłaś głową.
- Kochanie, zostanę z Tobą na noc. Nie będziesz sama. - Vigas ścisnęła jej dłoń. Zza zakrętu korytarza wyłoniły się dwie sylwetki piłkarzy, Alcantary i Martineza. W klubie prezes zorganizował konferencję prasową. Informacja miała pójść dalej, a ja nawet nie wiedziałem co o tym myślę. Moja własna śmierć.
Chłopaki znów zaczęli namawiać Cię na powrót. Byś odpoczęła. Jednak w tym samym czasie wyszedł do Was lekarz. Poprosił Cię o rzecz, która miała być dla Ciebie trudna. Jose już chciał stanąć w Twojej obronie i poprosić o przesunięcie identyfikacji, ale odpowiedziałaś, że to zrobisz. Byłaś moją dzielną dziewczynką i za to Cię kochałem. Nadal kocham.
Nie poszłaś tam sama. Nawet by Cię nie puścili. Jose, jako że znał mnie najdłużej, poszedł razem z Tobą. Pielęgniarz zaprowadził Was na najniższe piętro i wysunął ciało z wbudowanej chłodni. Odkrył materiał, a Ty automatycznie odwróciłaś głowę i lekko nią pokiwałaś. Chłopak zrozumiał i szybko schował mnie z powrotem. Gdy tak na Ciebie patrzyłem, nie chciałem stąd znikać. Nie miałem pojęcia czy tak właśnie wygląda ten drugi świat. Czy każdy kto odszedł, widzi swoich bliskich? Czy każdy cierpi tak samo jak oni? Musiałam postawić sobie kolejne pytanie: czym ja, do cholery, jestem?