Wyskoczył szybko ze swojego mieszkania, gdy tylko usłyszał huk nad sobą. Nie powinno być tam nikogo, a jednak. Przeskoczył kilka schodów i wpadł do mieszkania piętro wyżej. Zatrzymał się w przedpokoju, widząc przez uchylone drzwi Ciebie, siedzącą na podłodze i płaczącą. Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem podszedł do Ciebie i usiadł obok. Zauważył leżące na podłodze szkoło i rozbitą ramkę, domyślając się, że to właśnie to zrobiło tyle hałasu. Nie miał pojęcia, że już wróciłaś. W końcu zauważył otwarte pudełeczko, które ściskałaś w dłoni oraz pierścionek, którym kilka dni przed wypadkiem mu pokazywałem. - Sonia. - szepnął, a Ty spojrzałaś na niego. - Jest mi naprawdę przykro. - dodał, a Ty skinęłaś lekko głową i znów zaczęłaś drżeć. Zbliżył się i mocno Cię przytulił, a Ty zaczęłaś płakać w jego ramię.
- Chciał mi się oświadczyć, prawda? - powiedziałaś po chwili, a on spojrzał na Ciebie z troską i współczuciem.
- Miał już wszystko zaplanowane. - odparł cicho.
- Więc dlaczego odszedł? - zapytałaś głosem małej, smutnej dziewczynki. - Bez zawahania zgodziłabym się. Chciałam by stał się kiedyś moim mężem, już na zawsze. Czy to tak wiele? - Spojrzałaś na niego, a on pokręcił delikatnie głową. - Wiem, że gdzieś tam na górze każdy ma już ułożony swój scenariusz, ale dlaczego on dostał właśnie taki? - jęknęłaś. Widziałem, że Javiemu krajało się serce, widząc Cię w takim stanie. Dogadywaliście się i byliście świetnymi przyjaciółmi odkąd przyjechaliśmy do Niemiec. To ważne, by był teraz przy Tobie. Widziałem, że Hiszpan w tym momencie nie wiedział co odpowiedzieć. Obserwował Twój smutny wyraz twarzy, próbując zebrać jakieś słowa, jednak jedyne co zrobił to znów Cię przytulił.
Trwaliście tak przez sporą chwilę. Ty płakałaś, a on był przy Tobie. W końcu zasnęłaś. On sam zauważył to dopiero po chwili. Podniósł Cię i złożył delikatnie na łóżku, a gdy chciał odejść, Ty złapałaś go za ramię.
- Dziękuję, Javi. - rzekłaś cicho, a on usiadł na kraju materaca i rozejrzał się.
- Pozbywając się jego rzeczy, nie sprawisz, że zapomnisz.
- Już sama nie wiedziałam co robię. Nie wiem co dalej. - szepnęłaś, a on odgarnął kosmyk włosów z Twojego policzka i lekko się uśmiechnął.
- On chciałby byś zrobiła to co planowałaś. Chciałaś studiować, więc to zrób. Żyj dalej, a reszta sama się potoczy. Wierzę w to, że Xabi gdzieś tu jest i nas widzi. - powiedział. Byłem pod wrażeniem, bo nie znałem go od tej strony. Miał u mnie olbrzymi plus. - Jesteś zmęczona i powinnaś się przespać, a gdy wstaniesz to zapraszam do siebie na obiad, dobrze? - zaproponował, a ty przytaknęłaś. Wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim się pogodzisz z moją śmiercią, ale wierzyłem w Ciebie. Byłaś silną kobietą i zasługiwałaś na najlepsze rzeczy. Ja nawaliłem, ale wierzyłem w to, że z pomocą przyjaciół, dasz radę.
- Chciał mi się oświadczyć, prawda? - powiedziałaś po chwili, a on spojrzał na Ciebie z troską i współczuciem.
- Miał już wszystko zaplanowane. - odparł cicho.
- Więc dlaczego odszedł? - zapytałaś głosem małej, smutnej dziewczynki. - Bez zawahania zgodziłabym się. Chciałam by stał się kiedyś moim mężem, już na zawsze. Czy to tak wiele? - Spojrzałaś na niego, a on pokręcił delikatnie głową. - Wiem, że gdzieś tam na górze każdy ma już ułożony swój scenariusz, ale dlaczego on dostał właśnie taki? - jęknęłaś. Widziałem, że Javiemu krajało się serce, widząc Cię w takim stanie. Dogadywaliście się i byliście świetnymi przyjaciółmi odkąd przyjechaliśmy do Niemiec. To ważne, by był teraz przy Tobie. Widziałem, że Hiszpan w tym momencie nie wiedział co odpowiedzieć. Obserwował Twój smutny wyraz twarzy, próbując zebrać jakieś słowa, jednak jedyne co zrobił to znów Cię przytulił.
Trwaliście tak przez sporą chwilę. Ty płakałaś, a on był przy Tobie. W końcu zasnęłaś. On sam zauważył to dopiero po chwili. Podniósł Cię i złożył delikatnie na łóżku, a gdy chciał odejść, Ty złapałaś go za ramię.
- Dziękuję, Javi. - rzekłaś cicho, a on usiadł na kraju materaca i rozejrzał się.
- Pozbywając się jego rzeczy, nie sprawisz, że zapomnisz.
- Już sama nie wiedziałam co robię. Nie wiem co dalej. - szepnęłaś, a on odgarnął kosmyk włosów z Twojego policzka i lekko się uśmiechnął.
- On chciałby byś zrobiła to co planowałaś. Chciałaś studiować, więc to zrób. Żyj dalej, a reszta sama się potoczy. Wierzę w to, że Xabi gdzieś tu jest i nas widzi. - powiedział. Byłem pod wrażeniem, bo nie znałem go od tej strony. Miał u mnie olbrzymi plus. - Jesteś zmęczona i powinnaś się przespać, a gdy wstaniesz to zapraszam do siebie na obiad, dobrze? - zaproponował, a ty przytaknęłaś. Wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim się pogodzisz z moją śmiercią, ale wierzyłem w Ciebie. Byłaś silną kobietą i zasługiwałaś na najlepsze rzeczy. Ja nawaliłem, ale wierzyłem w to, że z pomocą przyjaciół, dasz radę.
Dziewczyny zaglądały do Ciebie codziennie, a Nagore dzwoniła. Martinez też się przewijał. Wzięłaś się w garść i zapisałaś się na zaoczne studia, a na co dzień pracowałaś w kawiarni, której właścicielką jest kobieta mieszkająca w sąsiednim bloku do naszego.
Co wieczór siadałaś z herbatą, kocem i książkami. Czasem przychodził Javi i rozmawialiście o swoim dniu. Jednak gdy go nie było, bo grali mecz, udawałaś, że rozmawiasz ze mną. Naprawdę rozmawiałaś, bo ja odpowiadałem za każdym razem. Codziennie mówiłem Ci jak bardzo jestem z Ciebie dumny, że dajesz radę, że uśmiechasz się i wychodzisz do ludzi.
Wyszłaś z Yolandą na zakupy i po raz pierwszy od wypadku wpadłaś w zakupowe szaleństwo. Sama kupiłaś sobie parę spodni, kilka bluzek i sukienkę, a przy okazji pomogłaś żonie Pepe w zakupach nowych ubranek dla ich jeszcze nienarodzonej córeczki.
Julia zabrała Cię na pierwszy mecz odkąd odszedłem. Siedziałyście obie na trybunach, czekając na wyjście chłopaków. Vigas wypatrywała Thiago, a Ty... Ty chciałaś znaleźć mnie w tym tłumie. Jednak na próżno. Było Ci smutno, ale się z tym pogodziłaś. Thiago z dołu zaczął machać do narzeczonej, stojący obok niego Martinez spojrzał na Ciebie i szeroko się uśmiechnął. Odpowiedziałaś mu tym samym. Mecz zakończył się wygraną Bawarczyków, co było do przewidzenia. Mieliśmy dobry start, Pep dobrze zgrał drużynę.
Czekałaś z blondynką na parkingu, rozmawiając z nią o dzisiejszym meczu i o wycieczce, na którą chciała Cię zabrać. Julia planowała wybrać się na kilka dni do Barcelony, by zacząć rozglądać się za miejscem na wesele. Dobrze widziałem to, że w tej sytuacji rozpamiętywałaś moment znalezienia pierścionka, ale cieszyłaś się szczęściem naszych przyjaciół.
Niedługo później dołączyła do was grupka chłopaków. Alcantara, Martinez, Reina, Pizarro i Goetze. Zamieniliście ze sobą kilka słów, po czym zostaliście tylko we czwórkę.
- Julia, zdzwonimy się jeszcze, dobrze? Ja wrócę jednak do mieszkania z Javim. - Uśmiechnęłaś się do blondynki.
- W porządku. Może jutro wpadnę i porozmawiamy. Trzymaj się. - Julia ucałowała Twój policzek i pożegnała się z Javierem, a Ty pomachałaś do Thiago. Bask otworzył ci drzwi od strony pasażera i poczekał aż zajmiesz miejsce, po czym sam obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. Oboje zapięliście pasy i ruszyliście z parkingu.
- Mogę mieć do ciebie pytanie? - Przerwał ciszę, która zdawałoby się, że trwałaby w nieskończoność.
- Jasne. - Spojrzałaś na niego wyczekująco, a on zatrzymał się na światłach i wbił wzrok w czerwony reflektor. - Javi? - zapytałaś, gdy on wydawał się być bardzo zamyślony.
- Pomyślałem o czymś, ale chyba to nie jest dobry pomysł... - mruknął.
- Czemu? Powiedz.
- Chcieliśmy wyjść z chłopakami któregoś wieczoru do pubu. Wiesz, ostatnie chwile Oktoberfestu. I pomyślałem, że chciałabyś wyjść z nami, ale...
- Z przyjemnością. - Przerwałaś mu, a ten aż spojrzał na ciebie ze zdziwieniem. - No co? Sam mówiłeś, że powinnam ruszyć na przód. I ostatnio sporo o tym wszystkim myślałam, wiesz?
- To znaczy? - Wrzucił bieg i ruszył z miejsca.
- Miałeś całkowitą rację z tym, że on chciał dla mnie najlepiej. Znałam go i zależało mu na naszych planach, a przede wszystkim moich marzeniach. Nie chciałby żebym siedziała w domu i ciągle się nad sobą użalała. Straciłam jedyną osobę, którą szczerze kochałam i byłam gotowa dla niego na wszystko, bo on też był. Teraz się przyznaję, że na początku kilka razy przeszło mi przez myśl by odebrać sobie życie, bo teraz nic już nie będzie miało sensu. Myliłam się. On chciałby bym żyła dalej, rozwijała się i teraz wiem, że chcę tego samego. I zrobię to dla niego. Więc z przyjemnością wyjdę z przyjaciółmi na precla i piwo. - Uśmiechnęłaś się do niego. Najpierw poczułem ukłucie, bo pomyślałem, że zapominasz, ale od razu wymazałem sobie to z głowy. Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz i ruszysz do przodu dla mnie.
- Więc dobrze, pójdziemy. - skinął głową. - Cieszę się, że to mówisz.
Co wieczór siadałaś z herbatą, kocem i książkami. Czasem przychodził Javi i rozmawialiście o swoim dniu. Jednak gdy go nie było, bo grali mecz, udawałaś, że rozmawiasz ze mną. Naprawdę rozmawiałaś, bo ja odpowiadałem za każdym razem. Codziennie mówiłem Ci jak bardzo jestem z Ciebie dumny, że dajesz radę, że uśmiechasz się i wychodzisz do ludzi.
Wyszłaś z Yolandą na zakupy i po raz pierwszy od wypadku wpadłaś w zakupowe szaleństwo. Sama kupiłaś sobie parę spodni, kilka bluzek i sukienkę, a przy okazji pomogłaś żonie Pepe w zakupach nowych ubranek dla ich jeszcze nienarodzonej córeczki.
Julia zabrała Cię na pierwszy mecz odkąd odszedłem. Siedziałyście obie na trybunach, czekając na wyjście chłopaków. Vigas wypatrywała Thiago, a Ty... Ty chciałaś znaleźć mnie w tym tłumie. Jednak na próżno. Było Ci smutno, ale się z tym pogodziłaś. Thiago z dołu zaczął machać do narzeczonej, stojący obok niego Martinez spojrzał na Ciebie i szeroko się uśmiechnął. Odpowiedziałaś mu tym samym. Mecz zakończył się wygraną Bawarczyków, co było do przewidzenia. Mieliśmy dobry start, Pep dobrze zgrał drużynę.
Czekałaś z blondynką na parkingu, rozmawiając z nią o dzisiejszym meczu i o wycieczce, na którą chciała Cię zabrać. Julia planowała wybrać się na kilka dni do Barcelony, by zacząć rozglądać się za miejscem na wesele. Dobrze widziałem to, że w tej sytuacji rozpamiętywałaś moment znalezienia pierścionka, ale cieszyłaś się szczęściem naszych przyjaciół.
Niedługo później dołączyła do was grupka chłopaków. Alcantara, Martinez, Reina, Pizarro i Goetze. Zamieniliście ze sobą kilka słów, po czym zostaliście tylko we czwórkę.
- Julia, zdzwonimy się jeszcze, dobrze? Ja wrócę jednak do mieszkania z Javim. - Uśmiechnęłaś się do blondynki.
- W porządku. Może jutro wpadnę i porozmawiamy. Trzymaj się. - Julia ucałowała Twój policzek i pożegnała się z Javierem, a Ty pomachałaś do Thiago. Bask otworzył ci drzwi od strony pasażera i poczekał aż zajmiesz miejsce, po czym sam obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. Oboje zapięliście pasy i ruszyliście z parkingu.
- Mogę mieć do ciebie pytanie? - Przerwał ciszę, która zdawałoby się, że trwałaby w nieskończoność.
- Jasne. - Spojrzałaś na niego wyczekująco, a on zatrzymał się na światłach i wbił wzrok w czerwony reflektor. - Javi? - zapytałaś, gdy on wydawał się być bardzo zamyślony.
- Pomyślałem o czymś, ale chyba to nie jest dobry pomysł... - mruknął.
- Czemu? Powiedz.
- Chcieliśmy wyjść z chłopakami któregoś wieczoru do pubu. Wiesz, ostatnie chwile Oktoberfestu. I pomyślałem, że chciałabyś wyjść z nami, ale...
- Z przyjemnością. - Przerwałaś mu, a ten aż spojrzał na ciebie ze zdziwieniem. - No co? Sam mówiłeś, że powinnam ruszyć na przód. I ostatnio sporo o tym wszystkim myślałam, wiesz?
- To znaczy? - Wrzucił bieg i ruszył z miejsca.
- Miałeś całkowitą rację z tym, że on chciał dla mnie najlepiej. Znałam go i zależało mu na naszych planach, a przede wszystkim moich marzeniach. Nie chciałby żebym siedziała w domu i ciągle się nad sobą użalała. Straciłam jedyną osobę, którą szczerze kochałam i byłam gotowa dla niego na wszystko, bo on też był. Teraz się przyznaję, że na początku kilka razy przeszło mi przez myśl by odebrać sobie życie, bo teraz nic już nie będzie miało sensu. Myliłam się. On chciałby bym żyła dalej, rozwijała się i teraz wiem, że chcę tego samego. I zrobię to dla niego. Więc z przyjemnością wyjdę z przyjaciółmi na precla i piwo. - Uśmiechnęłaś się do niego. Najpierw poczułem ukłucie, bo pomyślałem, że zapominasz, ale od razu wymazałem sobie to z głowy. Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz i ruszysz do przodu dla mnie.
- Więc dobrze, pójdziemy. - skinął głową. - Cieszę się, że to mówisz.
Wyjście z Javim i resztą do pubu było przykrywką. Chciałaś by widzieli, że ze wszystkim się pogodziłaś. Twój uśmiech schodził z twarzy zaraz po tym jak zostawałaś sama. Po wejściu do mieszkania wpatrywałaś się w nasze wspólne zdjęcia i przesiadywałaś ubrana w moje swetry, które uwielbiałaś.
To samo było gdy wyjechałaś na weekend z Julią do Barcelony. Cieszyłaś się jej szczęściem i z chęcią jej pomagałaś, ale to była tylko maska, którą ciągle musiałaś zakładać. Nie chciałaś by wszyscy się nad Tobą litowali i ciągle pocieszali. Chciałaś się sama z tym uporać.
Nie chciałaś przyjąć niczyjej pomocy, chociaż wszyscy ciągle byli blisko Ciebie. To nic złego, przyznać się do słabości i poprosić o odrobinę pomocy, dobrego słowa, jednak Ty tak teraz nie uważałaś.
Najbliżej Ciebie był Martinez, który naprawdę o Ciebie dbał. Na początku ciągle przychodził, ciągle pytał o to czy coś jadłaś i wyciągał Cię do ludzi. Gdy widział Twój uśmiech, zawsze powtarzał sobie, że jest z Ciebie dumny. Ciągle powtarzałaś mu, że nie musi ciągle Cię niańczyć, ale on nie odpuszczał. Tak jakby czuł się za Ciebie odpowiedzialny. Tak jakby naprawdę wziął sobie do serca moją pijacką gadaninę. Byłem mu za to wdzięczny. Sam teraz nie wiem czy coś wtedy już przeczuwałem, czy zmusiły mnie go tego promile w moim organizmie. Jednak coś dały...
- Hej, sorry za spóźnienie, ale musiałem jeszcze coś załatwić. - powiedział Javier, siadając na wolnym krześle przy stoliku, przy którym siedzieli już Julia, Thiago, Yolanda i Pepe. Rozejrzał się dokładnie i zmarszczył brwi. - Myślałem, że Sonia już tutaj będzie.
- A my byliśmy przekonani, że przyjedzie z tobą. - odpowiedziała Ruiz.
- Pukałem do niej, ale nie otwierała, więc myślałem, że wyszła wcześniej. - powiedział. - Mówiłaś, że dzwoniłaś do niej wczoraj i powiedziałaś o tym, że się widzimy. - zwrócił się do blondynki.
- To znaczy.. - zająknęła się. - Nie odbierała, więc pomyślałam, że się uczy albo jest w pracy. Nagrałam się jej na pocztę, jak zwykle w takich sytuacjach. Nie oddzwoniła jednak, ale myślałam, że odsłuchała. - odpowiedziała i od razu wyjęła komórkę z torebki. Wykręciła numer, ale bez odzewu. Ponowiła czynność, lecz to samo.
- Nie panikujmy, może jej telefon padł i nie zauważyła. Julia, sama mówiłaś, że to czas najważniejszych egzaminów. - odezwał się Alcantara.
- Od wczoraj by nie zauważyła? - zapytał Jose. - Z resztą, dajcie dziewczynie spokój. Może chce posiedzieć sama. - wzruszył ramionami.
- Niby racja. W końcu jutro będą już dwa miesiące od wypadku... - powiedziała cicho Yolanda. - Później się z nią jeszcze skontaktujemy.
I na tym zaprzestali. Przeszli do tematu przygotowań weselnych Thiago i Julii, piłki i ostatnich zabawnych sytuacji z podwórka domowego przedszkola Reiny. Tylko Javi był jakby odrobinę nieobecny. Martwił się, ale nie chciał wszczynać niepotrzebnych alarmów. Pukał do naszego mieszkania wczoraj rano, ale pomyślał, że jeszcze śpisz. Wieczorem również. Dziś to samo. Miał nadzieję, że to faktycznie nic poważnego. Bał się o Ciebie i Twój stan, byś znów się nie załamała, bo przecież było już coraz lepiej. Ja natomiast modliłem się by ktoś w końcu dostał się do tego mieszkania i Cię znalazł. Płakałem razem z Tobą. Panikowałem. Winiłem siebie o wszystko. Próbowałem coś zrobić, ale na próżno. Byłem tak bardzo zły na siebie. Irytowało mnie dosłownie wszystko. Chciałem narobić jakiegoś hałasu, by ktoś przyszedł, ale po takim czasie wciąż zapominałem o tym, że nie mogę.
To samo było gdy wyjechałaś na weekend z Julią do Barcelony. Cieszyłaś się jej szczęściem i z chęcią jej pomagałaś, ale to była tylko maska, którą ciągle musiałaś zakładać. Nie chciałaś by wszyscy się nad Tobą litowali i ciągle pocieszali. Chciałaś się sama z tym uporać.
Nie chciałaś przyjąć niczyjej pomocy, chociaż wszyscy ciągle byli blisko Ciebie. To nic złego, przyznać się do słabości i poprosić o odrobinę pomocy, dobrego słowa, jednak Ty tak teraz nie uważałaś.
Najbliżej Ciebie był Martinez, który naprawdę o Ciebie dbał. Na początku ciągle przychodził, ciągle pytał o to czy coś jadłaś i wyciągał Cię do ludzi. Gdy widział Twój uśmiech, zawsze powtarzał sobie, że jest z Ciebie dumny. Ciągle powtarzałaś mu, że nie musi ciągle Cię niańczyć, ale on nie odpuszczał. Tak jakby czuł się za Ciebie odpowiedzialny. Tak jakby naprawdę wziął sobie do serca moją pijacką gadaninę. Byłem mu za to wdzięczny. Sam teraz nie wiem czy coś wtedy już przeczuwałem, czy zmusiły mnie go tego promile w moim organizmie. Jednak coś dały...
- Hej, sorry za spóźnienie, ale musiałem jeszcze coś załatwić. - powiedział Javier, siadając na wolnym krześle przy stoliku, przy którym siedzieli już Julia, Thiago, Yolanda i Pepe. Rozejrzał się dokładnie i zmarszczył brwi. - Myślałem, że Sonia już tutaj będzie.
- A my byliśmy przekonani, że przyjedzie z tobą. - odpowiedziała Ruiz.
- Pukałem do niej, ale nie otwierała, więc myślałem, że wyszła wcześniej. - powiedział. - Mówiłaś, że dzwoniłaś do niej wczoraj i powiedziałaś o tym, że się widzimy. - zwrócił się do blondynki.
- To znaczy.. - zająknęła się. - Nie odbierała, więc pomyślałam, że się uczy albo jest w pracy. Nagrałam się jej na pocztę, jak zwykle w takich sytuacjach. Nie oddzwoniła jednak, ale myślałam, że odsłuchała. - odpowiedziała i od razu wyjęła komórkę z torebki. Wykręciła numer, ale bez odzewu. Ponowiła czynność, lecz to samo.
- Nie panikujmy, może jej telefon padł i nie zauważyła. Julia, sama mówiłaś, że to czas najważniejszych egzaminów. - odezwał się Alcantara.
- Od wczoraj by nie zauważyła? - zapytał Jose. - Z resztą, dajcie dziewczynie spokój. Może chce posiedzieć sama. - wzruszył ramionami.
- Niby racja. W końcu jutro będą już dwa miesiące od wypadku... - powiedziała cicho Yolanda. - Później się z nią jeszcze skontaktujemy.
I na tym zaprzestali. Przeszli do tematu przygotowań weselnych Thiago i Julii, piłki i ostatnich zabawnych sytuacji z podwórka domowego przedszkola Reiny. Tylko Javi był jakby odrobinę nieobecny. Martwił się, ale nie chciał wszczynać niepotrzebnych alarmów. Pukał do naszego mieszkania wczoraj rano, ale pomyślał, że jeszcze śpisz. Wieczorem również. Dziś to samo. Miał nadzieję, że to faktycznie nic poważnego. Bał się o Ciebie i Twój stan, byś znów się nie załamała, bo przecież było już coraz lepiej. Ja natomiast modliłem się by ktoś w końcu dostał się do tego mieszkania i Cię znalazł. Płakałem razem z Tobą. Panikowałem. Winiłem siebie o wszystko. Próbowałem coś zrobić, ale na próżno. Byłem tak bardzo zły na siebie. Irytowało mnie dosłownie wszystko. Chciałem narobić jakiegoś hałasu, by ktoś przyszedł, ale po takim czasie wciąż zapominałem o tym, że nie mogę.
Javi po spotkaniu z resztą nie udał się do mieszkania, przez co znów byłem zły, ale zmieniłem zdanie, gdy zauważyłem, że pojawił się w kawiarni, w której pracujesz. Dowiedział się, że od wczoraj masz wolne, bo zadzwoniłaś z prośbą o kilka dni chorobowego, bo dopadło Cię jakieś choróbsko i przez telefon brzmiałaś bardzo źle. Wsiadł do samochodu i pognał do domu jak szalony. Wpadł do klatki i zaczął pukać do naszego mieszkania, ale nie reagowałaś. W końcu zbiegł na parter i poprosił portiera o dodatkowy klucz. Wytłumaczył się, że to z Twojej prośby, bo gdzieś zawieruszyłaś swój. Wiedział, że się przyjaźnicie, a Javi w ostatnim czasie Ci pomaga, więc wręczył mu je bez zawahania. Miałem wrażenie jakby w głowie Javiera układały się jakieś najgorsze scenariusze, bo biegł po schodach coraz szybciej, nie zauważając na nich co drugiej osoby, które prawie tratował. Musiał tam wejść. Musiał Cię tam znaleźć.
Jakieś domysły?
Ja oczywiście pomyślałam o najgorszym.. mam nadzieje,że nic głupiego nie zrobiła. I dobrze, że ma przy sobie takiego przyjaciela.
OdpowiedzUsuńMam jedynie nadzieje, że nic głupiego nie zrobiła.. Javi jest prawdziwym skarbem, kochanym przyjacielem i Aniołem Stróżem w jednym. <3
OdpowiedzUsuńNie wiem czy już to wcześniej pisałam, ale naprawdę podoba mi się to, że opowiadanie jest pisane z perspektywy Xabiego, który jest duchem.
Co ty chcesz jej zrobić? Wiola... nieładnie. Ja mam nadzieje, że to tylko moja bujna wyobraźnia, a ona tak naprawdę siedzi w domu na kanapie zapłakana i zdołowana bo dwumiesięcznica śmierci Xabiego tak na nią zadziałała.
OdpowiedzUsuńPisz szybciutko bo ja chcę już wiedzieć!
Buziaki ;*
Jednego jestem pewna: jeśli zabijesz główną bohaterkę, to nie będzie opowiadania, więc o to jestem spokojna. Tylko wiem, że na pewno zdarzy się coś niedobrego.. Nieładnie!
OdpowiedzUsuńCzekam na nowość :)
Ja cie chyba zabije za to ze usmiercilas xabiego ale mam nadzieje ze spiknie się z moim martinezem ^^
OdpowiedzUsuńInszaaaa
Przepraszam za opóźnienie. Ale już nadrabiam.
OdpowiedzUsuńGłównej bohaterki nie uśmiercisz, ale coś mam podejrzenia, że mogła zrobić sobie coś, a przynajmniej próbować. Chyba, że nas zaskoczysz, a prawda okaże się całkiem inna.
Poza tym, ja nadal nie mogę się pogodzić, że uśmierciłaś Xabiego !
Okay, mogę być szczera? Uznajmy, że tak. A więc... Po pierwsze: nigdy, ale to przenigdy nie płakałam tak długo! I piszę to z czystym sumieniem. Nadrobiłam dzisiaj całość, a od kilku rozdziałów czytanie szło mi wolniej niż zwykle. Dlaczego? A no właśnie dlatego, że oczy bez przerwy zachodziły mi łzami. Poruszyłaś mnie tą historią. To niesamowite, że jesteś w stanie napisać coś tak...niezwykłego, nieziemskiego, wspaniałego i kompletnego. Tak, zdecydowanie kompletnego. Temu opowiadaniu niczego nie brakuje, jest trafione w punkt. Osobiście nie odważyłabym się niczego zmienić. Za pomysł należy ci się owacja. A za wykonanie? O jejku, nie wiem, co może być lepsze niż wielka owacja, więc napiszę, że Nobel - a przynajmniej taki ode mnie. ;) Jestem przeszczęśliwa, że mogę czytać tego bloga - dziękuję za link. Nadal nie potrafię wyjść z podziwu nad Twoim geniuszem i chyba nie będzie nie na miejscu, jeśli wspomnę, że fakt, iż zajrzałaś na mojego bloga jest dla mnie po prostu zaszczytem! No, ale wracając do opowiadania... Wyczekuję kontynuacji. Czekam na to, co wymyślisz. :)
OdpowiedzUsuńBuziaczki ;**