środa, 2 grudnia 2015

Rozdział VII

  W mieszkaniu panował półmrok, poprzez pospuszczane rolety w pokojach. Mieszkanie wyglądało normalnie, Twój płaszcz i kurtka wisiały na wieszaku oraz buty stały obok drzwi. Pchnął uchylone drzwi do sypialni i od razu podszedł do okien, by je uchylić i rozsunąć rolety. Spojrzał na łóżko, w którym leżałaś owinięta w kokon utworzony z kołdry. Podszedł bliżej i pochylił się nad Tobą.
   - Hej, śpiochu! - Odsunął kołdrę z Twojej głowy i odgarnął włosy z twarzy, jednocześnie dotykając Twojego policzka. Zmarszczył brwi. Zaniepokoiło go to, że byłaś taka rozpalona. - Sonia? Hej, obudź się! - Lekko Tobą potrząsnął, ale odetchnął kiedy otworzyłaś oczy.
   - Javi? Co ty tutaj robisz? - zamruczałaś.
   - Jesteś cała rozpalona. Nikt nie może się do ciebie dodzwonić.
   - Jestem po prostu chora, idź już sobie. - warknęłaś oschle. - Nic nie potrzebuję. - dodałaś i wbiłaś wzrok w okno. To nie była prawda. Potrzebowałaś ich teraz najbardziej na świcie. Nie mogłaś zostać sama.
   - Nie pozbędziesz się mnie. - prychnął. - Jesteś cała rozpalona, opuchnięta, a poza tym wszędzie leżą chusteczki. - wskazał na szafkę nocną.
   - Daj spokój. - powiedziałaś cicho.
   - Masz pewnie wysoką temperaturę. - stwierdził, ignorując Cię i wyszedł z sypialni. Zabrał z szafki nową szmatkę i wszedł do łazienki by ją zmoczyć. Wtedy zobaczył na krawędzi wanny cztery jednakowe pudełeczka. Wziął jedno do ręki, ale było puste. Odwrócił się i zauważył, że zawartość każdego z nich leży na pralce. Podszedł i spojrzał na nie. Otworzył szeroko oczy i przejechał dłonią po swoich włosach. Nie wierzył. Tak samo jak ja na początku.
Przedwczoraj cały dzień byłaś w kiepskim nastroju. Wszystko Cię irytowało. Nawet głupi program w telewizji. Sprawdzałaś coś w kalendarzu i chodziłaś w kółko. Wieczorem gdzieś wyszłaś, ale później wpadłaś do mieszkania jak burza. Przyniosłaś ze sobą testy ciążowe. Zrobiłaś je wszystkie po kolei. Każdy pozytywny.
Płakałaś cały wieczór i całą noc. Rano zadzwoniłaś do pracy i powiedziałaś, że jesteś chora, po czym wkopałaś się pod kołdrę i nie reagowałaś na nic. Byłem bezsilny. Chciałem Cię przytulić i powiedzieć, że przecież wszystko będzie dobrze, że wychowamy naszego syna lub córkę. Że będziesz najlepszą mamą na świecie i będziemy szczęśliwi. Nie mogłem. To była taka pieprzona bezradność. Miałem znów być ojcem, a jednak nie będę mógł wziąć na ręce swojego dziecka. Nie zobaczy mnie. Nie będę mógł mu opowiadać bajek na dobranoc. Nie pokażę mu czym jest piłka nożna. Nie opowiem jak poznałem jego najwspanialszą na świecie matkę...
  Wrócił do Ciebie i usiadł na rogu łóżka. Leżałaś na plecach i patrzyłaś przed siebie, w sufit. Javier delikatnie położył mokry materiał na Twoim czole i przysunął się.
   - To wcale nie jest przeziębienie, prawda? - zapytał, ale Ty nie odpowiadałaś. Cisza. - Sonia... To nie jest koniec świata. - dodał, a po Twoim policzku znów spłynęła łza.
   - Łatwo ci powiedzieć. - mruknęłaś. - Nie jesteś na moim miejscu. Nie straciłeś najważniejszej osoby i nie dowiedziałeś się, że jesteś w ciąży. Że będziesz sam.
   - Nie mów tak. Nie będziesz sama. Dasz radę, wierzę w to. - powiedział spokojnie. - Jeżeli gorączka nie zejdzie, zabiorę cię do lekarza. I nie masz nic do gadania, bo jeżeli znów coś takiego wywiniesz to ci obiecuję, że postawię wszystkich na nogi. - mówił przejęty. - Zamówię coś do jedzenia, bo znając ciebie, nie jadłaś nic od dwóch dni. Wiem, że to co stało jest przytłaczające, ale pomyśl o tym trochę inaczej...
   - Javier...
   - I nie odpuszczę, bo nie wyb... Nikt z nas by sobie nie wybaczył, gdyby coś ci się stało. - mówił jak najęty. Pod każdym względem miał rację. I wziął wszystko do siebie. Postawił sobie za zadanie opiekę nad Tobą. Potrzebowałaś teraz kogoś, kto postawiłby Cię do pionu i przywrócił do normalności.
   - Javi, dziękuję. - szepnęłaś. - Jesteś cudownym przyjacielem. - dodała, patrząc na niego. - Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła.

  Usiadłaś w fotelu i szczelnie okryłaś się kocem. Położyłaś kubek z herbatą na wiklinowym stoliku i spojrzałaś przez poręcz tarasu. To było Twoje ulubione miejsce. Często siedziałaś tutaj z książkę lub słuchałaś muzyki. Miałaś na sobie ciepły sweter, więc przymrużyłem na to oko. Był już listopad, ale nie było aż tak źle na zewnątrz. Zabrałaś do ręki swoją komórkę i wybrałaś jakiś numer, po czym przyłożyłaś ją do ucha.
   - Halo? Cześć Sonia, jak miło, że dzwonisz! - Po drugiej stronie usłyszałem głos mojej byłej żony. - Powinnaś dostać porządny ochrzan za to, że dawno tego nie robiłaś. - zaśmiała się do słuchawki, a Ty lekko się uśmiechnęłaś.
   - Praca, studia i tak dalej... Sporo zawirowań. - odpowiedziałaś. - Co słychać? Jak dzieciaki?
   - Wszystko w porządku. Ane niedawno coś chorowała, ale to jak dzieci w przedszkolu, łapią wszystko. Teraz oboje już śpią, więc mam chwilę dla siebie.
   - Więc możesz rozmawiać?
   - Tak, jasne. Z tobą zawsze. Co ciekawego słychać w Monachium?
   - Julia z Thiago planują ślub, Yolanda z Pepe czekają na narodziny córeczki, no a ja... - zacięłaś się. - Matko, Nagore... Nie wiem jak mam to powiedzieć...
   - Hej, coś się stało? - Nagore od razu zmieniła swój ton głosu. Była złotą kobietą, która zawsze pomagała wszystkim w potrzebie.
   - Bo... - Zagryzłaś dolną wargę i przymknęłaś powieki. - Nagore, bo... Jestem w ciąży. - powiedziałaś. Cisza. Ta sama reakcja. Twoja. Moja. Javiera. Nagore. - Byłam dziś u lekarza. Dziesiąty tydzień. Fakt, nie miałam ostatnio okresu, ale tłumaczyłam sobie to stresem.
   - Zaskoczyłaś mnie. - Usłyszałaś. - Ale niczym się nie martw. Wszystko będzie dobrze. Masz wszystkich tam na miejscu i masz mnie! Pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić.
   - Dziękuję Nagore, ale chciałabym tutaj zostać. Poza tym, na razie wiesz tylko ty i Martinez. Wolałabym by na razie tak zostało, dobrze?
   - Nie ma sprawy, kochanie. Wyobrażam sobie w tym momencie radość Xabiego z tego powodu.
   - Myślisz? - zapytałaś cicho.
   - Uwielbiał dzieci i na pewno chciał je mieć z tobą, więc chodziłby dumny jak paw. Poza tym, ciąża to naprawdę cudowny okres i mogę się założyć, że już głowa w tym Alonso by nic ci się nie stało. On czuwa nad wszystkimi. - powiedziała. Czuwałem. Nie chciałem by komuś z moich najbliższych stała się krzywda. Czasem widziałem to co dzieje się z Jonem i Ane, czasem zaglądałem do Nagore, moich braci i rodziców, a nawet i do Carlosa. Mieli się dobrze, więc byłem spokojny.
Nagore zaczęła opowiadać Ci o swoich przygodach podczas obu ciąż, swoich wszystkich zachciankach i zabawnych sytuacjach, a naprawdę miała co opowiadać. Rozluźniła Cię tym trochę. Na Twojej twarzy zagościł uśmiech, gdy słuchałaś o tym, gdy o północy wyszła z piżamie do całodobowego po czekoladę z orzachami i ogórki kiszone, bo ja byłem wtedy na wyjazdowym meczu albo to gdy zagroziła mi śmiercią, jeżeli natychmiast nie dostarczę jej malinowego jogurtu...
   Rozmawiałyście ze sobą prawie dwie godziny, po czym pożegnałyście się i rozłączyłyście. Poszłaś wziąć prysznic i zamiast prosto do sypialni, to nogi poprowadziły Cię do kuchni. Stanęłaś przed lodówką i po chwili namysłu zabrałaś z niej świeżego ogórka i zjadłaś go całego. Dopiero późnej grzecznie położyłaś się do łóżka. Zgasiłaś lampkę i położyłaś dłoń na swoim brzuchu.
   - Dobrej nocy. - szepnęłaś. Śpij kochanie - dodałem od siebie i pochyliłem się, całując cię w czoło. Uśmiechnęłaś się automatycznie, tak jakbyś to poczuła. Bardzo bym chciał, by tak było.
 
    Stanęłaś przed drzwiami mieszkania Javiera i nacisnęłaś na dzwonek. Odczekałaś chwilę zanim brunet je otworzył i z uśmiechem zaprosił do środka.
   - Robimy spaghetti! - zakomunikowałaś, pokazując mu torbę z zakupami. - Jestem piekielnie głodna...
   - Nie ma sprawy. - zaśmiał się chłopak i przeszliście od razu do kuchni. - Jak ci minął dzień? - zapytał, wyjmując garnki na makaron i sos.
   - Rozmawiałam z szefową rano i powiedziałam o ciąży. Jak na wiadomość o tym, ucieszyła się i dodała, że mogę iść na zwolnienie w każdym momencie, jeżeli tylko poczuję się gorzej. Poszło dobrze, ale później... Przesiedziałam pół dnia u Yolandy. Była też Julia. Chciałam im powiedzieć, ale jakoś nie potrafiłam...
   - Przyjdzie na to czas, spokojnie. - nastawił wodę i przykrył garnek nakrywaką.
   -  Zobaczą, gdy zacznie mi rosnąć brzuch. - zachichotałaś.
   - Będzie, że zjadłaś za dużo makaronu. - zaśmiał się. - Powiesz im jak będziesz gotowa. Teraz wiesz, że dasz sobie radę.
   - Echh... Mam taką nadzieję. - westchnęłaś. - Ale zabierajmy się za to gotowanie! - dodałaś i zaczęłaś wyjmować z torby wszystkie produkty. Musiałaś dać radę. Wierzyłem w to. Wiedziałem, że będę Was ciągle chronił i nic mi w tym nie przeszkodzi. Ciągle miałem przed oczami Twoją wizytę u ginekologa, gdy leżałaś na kozetce, a lekarka wykonywała badanie USG. Widziałem Twoją minę, gdy zobaczyłaś naszą małą kruszynkę na monitorze. Również byłem szczęśliwy. Widziałem Twoją łzę szczęścia, gdy usłyszałaś bicie serduszka naszego dziecka. Również ją uroniłem. Ściskałem Twoją dłoń, ale Ty i tak nic nie czułaś. Widziałem Twoją reakcję, gdy lekarka zapytała Cię czy następnym razem przyjdzie również ojciec dziecka. Zasmuciło Cię to, ale z lekkim i wymuszonym uśmiechem odpowiedziałaś, że zobaczymy. Byłem przy Tobie cały czas i chciałem byś miała nadzieję, że tak faktycznie jest.
   - Echhhh... To był ten samk! - westchnęłaś, gładząc się po brzuszku, odsuwając od siebie pusty talerz.
   - Czyli mam rozumieć, że to była tak zwana zachcianka?
   - Nawet nie wiesz jak bardzo chodził za mną od rana! - dodałaś. - Jesteśmy zadowoleni i najedzeni!
   - Nie dziwię się, po dwa razy takiej porcji jaką ja zjadłem... - zaśmiał się piłkarz, wstał i zabrał talerze, po czym oberwał ścierką rzuconą w niego przez Ciebie.
   - Teraz będę głodomorem! - powiedziałaś poważnie.
   - W takim razie, masz do dyspozycji moją lodówkę. - zaśmiał się.
   - Nie zdziw się więc, gdy przyjdę o północy w poszukiwaniu jakichś smakołyków. - wyszczerzyłaś się.
   - A mogę cofnąć to co powiedziałem? - skrzywił się zabawnie.
   - A chcesz poznać gniew głodnej ciężarnej? - zapytałaś, po czym oboje wybuchnęliście niepohamowanym śmiechem. Widziałem, że byłaś szczęśliwa, więc i ja w takich momentach byłem. Twój uśmiech działał na mnie kojąco i już chyba zawsze tak będzie.
***
Okej, mam nadzieję, że jednak nie myśleliście, że coś jej zrobię? :)
Ostatnio w poście na mojej podstronie narzekałam, że nie mam pomysłu na świąteczne opowiadanie... 
Jednak coś mnie ruszyło i powstanie! Ruszy już w piątek lub sobotę :)
Czekam na Wasze komentarze!
Do następnego rozdziału ;*

środa, 11 listopada 2015

Rozdział VI

      Wyskoczył szybko ze swojego mieszkania, gdy tylko usłyszał huk nad sobą. Nie powinno być tam nikogo, a jednak. Przeskoczył kilka schodów i wpadł do mieszkania piętro wyżej. Zatrzymał się w przedpokoju, widząc przez uchylone drzwi Ciebie, siedzącą na podłodze i płaczącą. Zamknął za sobą drzwi i wolnym krokiem podszedł do Ciebie i usiadł obok. Zauważył leżące na podłodze szkoło i rozbitą ramkę, domyślając się, że to właśnie to zrobiło tyle hałasu. Nie miał pojęcia, że już wróciłaś. W końcu zauważył otwarte pudełeczko, które ściskałaś w dłoni oraz pierścionek, którym kilka dni przed wypadkiem mu pokazywałem.    - Sonia. - szepnął, a Ty spojrzałaś na niego. - Jest mi naprawdę przykro. - dodał, a Ty skinęłaś lekko głową i znów zaczęłaś drżeć. Zbliżył się i mocno Cię przytulił, a Ty zaczęłaś płakać w jego ramię.
   - Chciał mi się oświadczyć, prawda? - powiedziałaś po chwili, a on spojrzał na Ciebie z troską i współczuciem.
   - Miał już wszystko zaplanowane. - odparł cicho.
   - Więc dlaczego odszedł? - zapytałaś głosem małej, smutnej dziewczynki. - Bez zawahania zgodziłabym się. Chciałam by stał się kiedyś moim mężem, już na zawsze. Czy to tak wiele? - Spojrzałaś na niego, a on pokręcił delikatnie głową. - Wiem, że gdzieś tam na górze każdy ma już ułożony swój scenariusz, ale dlaczego on dostał właśnie taki? - jęknęłaś. Widziałem, że Javiemu krajało się serce, widząc Cię w takim stanie. Dogadywaliście się i byliście świetnymi przyjaciółmi odkąd przyjechaliśmy do Niemiec. To ważne, by był teraz przy Tobie. Widziałem, że Hiszpan w tym momencie nie wiedział co odpowiedzieć. Obserwował Twój smutny wyraz twarzy, próbując zebrać jakieś słowa, jednak jedyne co zrobił to znów Cię przytulił.
Trwaliście tak przez sporą chwilę. Ty płakałaś, a on był przy Tobie. W końcu zasnęłaś. On sam zauważył to dopiero po chwili. Podniósł Cię i złożył delikatnie na łóżku, a gdy chciał odejść, Ty złapałaś go za ramię.
   - Dziękuję, Javi. - rzekłaś cicho, a on usiadł na kraju materaca i rozejrzał się.
   - Pozbywając się jego rzeczy, nie sprawisz, że zapomnisz.
   - Już sama nie wiedziałam co robię. Nie wiem co dalej. - szepnęłaś, a on odgarnął kosmyk włosów z Twojego policzka i lekko się uśmiechnął.
   - On chciałby byś zrobiła to co planowałaś. Chciałaś studiować, więc to zrób. Żyj dalej, a reszta sama się potoczy. Wierzę w to, że Xabi gdzieś tu jest i nas widzi. - powiedział. Byłem pod wrażeniem, bo nie znałem go od tej strony. Miał u mnie olbrzymi plus. - Jesteś zmęczona i powinnaś się przespać, a gdy wstaniesz to zapraszam do siebie na obiad, dobrze? - zaproponował, a ty przytaknęłaś. Wiedziałem, że minie trochę czasu, zanim się pogodzisz z moją śmiercią, ale wierzyłem w Ciebie. Byłaś silną kobietą i zasługiwałaś na najlepsze rzeczy. Ja nawaliłem, ale wierzyłem w to, że z pomocą przyjaciół, dasz radę.

  Dziewczyny zaglądały do Ciebie codziennie, a Nagore dzwoniła. Martinez też się przewijał. Wzięłaś się w garść i zapisałaś się na zaoczne studia, a na co dzień pracowałaś w kawiarni, której właścicielką jest kobieta mieszkająca w sąsiednim bloku do naszego.
Co wieczór siadałaś z herbatą, kocem i książkami. Czasem przychodził Javi i rozmawialiście o swoim dniu. Jednak gdy go nie było, bo grali mecz, udawałaś, że rozmawiasz ze mną. Naprawdę rozmawiałaś, bo ja odpowiadałem za każdym razem. Codziennie mówiłem Ci jak bardzo jestem z Ciebie dumny, że dajesz radę, że uśmiechasz się i wychodzisz do ludzi.
Wyszłaś z Yolandą na zakupy i po raz pierwszy od wypadku wpadłaś w zakupowe szaleństwo. Sama kupiłaś sobie parę spodni, kilka bluzek i sukienkę, a przy okazji pomogłaś żonie Pepe w zakupach nowych ubranek dla ich jeszcze nienarodzonej córeczki.
Julia zabrała Cię na pierwszy mecz odkąd odszedłem. Siedziałyście obie na trybunach, czekając na wyjście chłopaków. Vigas wypatrywała Thiago, a Ty... Ty chciałaś znaleźć mnie w tym tłumie. Jednak na próżno. Było Ci smutno, ale się z tym pogodziłaś. Thiago z dołu zaczął machać do narzeczonej, stojący obok niego Martinez spojrzał na Ciebie i szeroko się uśmiechnął. Odpowiedziałaś mu tym samym. Mecz zakończył się wygraną Bawarczyków, co było do przewidzenia. Mieliśmy dobry start, Pep dobrze zgrał drużynę.
  Czekałaś z blondynką na parkingu, rozmawiając z nią o dzisiejszym meczu i o wycieczce, na którą chciała Cię zabrać. Julia planowała wybrać się na kilka dni do Barcelony, by zacząć rozglądać się za miejscem na wesele. Dobrze widziałem to, że w tej sytuacji rozpamiętywałaś moment znalezienia pierścionka, ale cieszyłaś się szczęściem naszych przyjaciół.
Niedługo później dołączyła do was grupka chłopaków. Alcantara, Martinez, Reina, Pizarro i Goetze. Zamieniliście ze sobą kilka słów, po czym zostaliście tylko we czwórkę.
   - Julia, zdzwonimy się jeszcze, dobrze? Ja wrócę jednak do mieszkania z Javim. - Uśmiechnęłaś się do blondynki.
   - W porządku. Może jutro wpadnę i porozmawiamy. Trzymaj się. - Julia ucałowała Twój policzek i pożegnała się z Javierem, a Ty pomachałaś do Thiago. Bask otworzył ci drzwi od strony pasażera i poczekał aż zajmiesz miejsce, po czym sam obszedł pojazd i usiadł za kierownicą. Oboje zapięliście pasy i ruszyliście z parkingu.
   - Mogę mieć do ciebie pytanie? - Przerwał ciszę, która zdawałoby się, że trwałaby w nieskończoność.
   - Jasne. - Spojrzałaś na niego wyczekująco, a on zatrzymał się na światłach i wbił wzrok w czerwony reflektor. - Javi? - zapytałaś, gdy on wydawał się być bardzo zamyślony.
   - Pomyślałem o czymś, ale chyba to nie jest dobry pomysł... - mruknął.
   - Czemu? Powiedz.
   - Chcieliśmy wyjść z chłopakami któregoś wieczoru do pubu. Wiesz, ostatnie chwile Oktoberfestu. I pomyślałem, że chciałabyś wyjść z nami, ale...
   - Z przyjemnością. - Przerwałaś mu, a ten aż spojrzał na ciebie ze zdziwieniem. - No co? Sam mówiłeś, że powinnam ruszyć na przód. I ostatnio sporo o tym wszystkim myślałam, wiesz?
   - To znaczy? - Wrzucił bieg i ruszył z miejsca.
   - Miałeś całkowitą rację z tym, że on chciał dla mnie najlepiej. Znałam go i zależało mu na naszych planach, a przede wszystkim moich marzeniach. Nie chciałby żebym siedziała w domu i ciągle się nad sobą użalała. Straciłam jedyną osobę, którą szczerze kochałam i byłam gotowa dla niego na wszystko, bo on też był. Teraz się przyznaję, że na początku kilka razy przeszło mi przez myśl by odebrać sobie życie, bo teraz nic już nie będzie miało sensu. Myliłam się. On chciałby bym żyła dalej, rozwijała się i teraz wiem, że chcę tego samego. I zrobię to dla niego. Więc z przyjemnością wyjdę z przyjaciółmi na precla i piwo. - Uśmiechnęłaś się do niego. Najpierw poczułem ukłucie, bo pomyślałem, że zapominasz, ale od razu wymazałem sobie to z głowy. Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz i ruszysz do przodu dla mnie.
   - Więc dobrze, pójdziemy. - skinął głową. - Cieszę się, że to mówisz.

   Wyjście z Javim i resztą do pubu było przykrywką. Chciałaś by widzieli, że ze wszystkim się pogodziłaś. Twój uśmiech schodził z twarzy zaraz po tym jak zostawałaś sama. Po wejściu do mieszkania wpatrywałaś się w nasze wspólne zdjęcia i przesiadywałaś ubrana w moje swetry, które uwielbiałaś.
 To samo było gdy wyjechałaś na weekend z Julią do Barcelony. Cieszyłaś się jej szczęściem i z chęcią jej pomagałaś, ale to była tylko maska, którą ciągle musiałaś zakładać. Nie chciałaś by wszyscy się nad Tobą litowali i ciągle pocieszali. Chciałaś się sama z tym uporać.
Nie chciałaś przyjąć niczyjej pomocy, chociaż wszyscy ciągle byli blisko Ciebie. To nic złego, przyznać się do słabości i poprosić o odrobinę pomocy, dobrego słowa, jednak Ty tak teraz nie uważałaś.
Najbliżej Ciebie był Martinez, który naprawdę o Ciebie dbał. Na początku ciągle przychodził, ciągle pytał o to czy coś jadłaś i wyciągał Cię do ludzi. Gdy widział Twój uśmiech, zawsze powtarzał sobie, że jest z Ciebie dumny. Ciągle powtarzałaś mu, że nie musi ciągle Cię niańczyć, ale on nie odpuszczał. Tak jakby czuł się za Ciebie odpowiedzialny. Tak jakby naprawdę wziął sobie do serca moją pijacką gadaninę. Byłem mu za to wdzięczny. Sam teraz nie wiem czy coś wtedy już przeczuwałem, czy zmusiły mnie go tego promile w moim organizmie. Jednak coś dały...
   - Hej, sorry za spóźnienie, ale musiałem jeszcze coś załatwić. - powiedział Javier, siadając na wolnym krześle przy stoliku, przy którym siedzieli już Julia, Thiago, Yolanda i Pepe. Rozejrzał się dokładnie i zmarszczył brwi. - Myślałem, że Sonia już tutaj będzie.
   - A my byliśmy przekonani, że przyjedzie z tobą. - odpowiedziała Ruiz.
   - Pukałem do niej, ale nie otwierała, więc myślałem, że wyszła wcześniej. - powiedział. - Mówiłaś, że dzwoniłaś do niej wczoraj i powiedziałaś o tym, że się widzimy. - zwrócił się do blondynki.
   - To znaczy.. - zająknęła się. - Nie odbierała, więc pomyślałam, że się uczy albo jest w pracy. Nagrałam się jej na pocztę, jak zwykle w takich sytuacjach. Nie oddzwoniła jednak, ale myślałam, że odsłuchała. - odpowiedziała i od razu wyjęła komórkę z torebki. Wykręciła numer, ale bez odzewu. Ponowiła czynność, lecz to samo.
   - Nie panikujmy, może jej telefon padł i nie zauważyła. Julia, sama mówiłaś, że to czas najważniejszych egzaminów. - odezwał się Alcantara.
   - Od wczoraj by nie zauważyła? - zapytał Jose. - Z resztą, dajcie dziewczynie spokój. Może chce posiedzieć sama. - wzruszył ramionami.
   - Niby racja. W końcu jutro będą już dwa miesiące od wypadku... - powiedziała cicho Yolanda. - Później się z nią jeszcze skontaktujemy.
  I na tym zaprzestali. Przeszli do tematu przygotowań weselnych Thiago i Julii, piłki i ostatnich zabawnych sytuacji z podwórka domowego przedszkola Reiny. Tylko Javi był jakby odrobinę nieobecny. Martwił się, ale nie chciał wszczynać niepotrzebnych alarmów. Pukał do naszego mieszkania wczoraj rano, ale pomyślał, że jeszcze śpisz. Wieczorem również. Dziś to samo. Miał nadzieję, że to faktycznie nic poważnego. Bał się o Ciebie i Twój stan, byś znów się nie załamała, bo przecież było już coraz lepiej. Ja natomiast modliłem się by ktoś w końcu dostał się do tego mieszkania i Cię znalazł. Płakałem razem z Tobą. Panikowałem. Winiłem siebie o wszystko. Próbowałem coś zrobić, ale na próżno. Byłem tak bardzo zły na siebie. Irytowało mnie dosłownie wszystko. Chciałem narobić jakiegoś hałasu, by ktoś przyszedł, ale po takim czasie wciąż zapominałem o tym, że nie mogę. 
  Javi po spotkaniu z resztą nie udał się do mieszkania, przez co znów byłem zły, ale zmieniłem zdanie, gdy zauważyłem, że pojawił się w kawiarni, w której pracujesz. Dowiedział się, że od wczoraj masz wolne, bo zadzwoniłaś z prośbą o kilka dni chorobowego, bo dopadło Cię jakieś choróbsko i przez telefon brzmiałaś bardzo źle. Wsiadł do samochodu i pognał do domu jak szalony. Wpadł do klatki i zaczął pukać do naszego mieszkania, ale nie reagowałaś. W końcu zbiegł na parter i poprosił portiera o dodatkowy klucz. Wytłumaczył się, że to z Twojej prośby, bo gdzieś zawieruszyłaś swój. Wiedział, że się przyjaźnicie, a Javi w ostatnim czasie Ci pomaga, więc wręczył mu je bez zawahania. Miałem wrażenie jakby w głowie Javiera układały się jakieś najgorsze scenariusze, bo biegł po schodach coraz szybciej, nie zauważając na nich co drugiej osoby, które prawie tratował. Musiał tam wejść. Musiał Cię tam znaleźć.
Jakieś domysły? 

wtorek, 20 października 2015

Rozdział V

    Było zimno, ale ja nic nie czułem. Wszyscy płakali, a ja czułem pustkę. To był mój koniec, a jednak wciąż tutaj byłem. Widziałem emocję wszystkich zebranych na cmentarzu w Tolosie. Mówią, że trzeba skończyć tam gdzie się zaczęło, prawda? Zdecydowali tak jednogłośnie, ale nawet gdybym miał coś przeciwko, nie miałbym nic do gadania. Jestem niewidoczną postacią, która snuje się za swoimi najbliższymi i widzi co przeżywają po swoim odejściu. Szczególnie widzę Ciebie. Te kilka dni spędziłaś w sypialni, skulona w kulkę i wtulona w moje ubrania, ciągle płacząc. Na nogi postawiła Cię dopiero Nagore, która zajęła się w większości sprawami związanymi z pogrzebem. Razem z moim bratem załatwili przewóz ciała z powrotem do Hiszpanii i następstwami. Ty byłaś w rozsypce. Nawet nie chciałaś o tym wszystkim myśleć. Miałaś ciągle nadzieję, że ktoś obudzi Cię z tego snu. Że zaraz wejdę przez drzwi, przytulę Cię i powiem, że wszystko jest w porządku. To był tylko koszmar. Uwierz, sam bym tego chciał.
Tuż przy drewnianej trumnie stała rodzina oraz najbliżsi przyjaciele. Stałaś Ty, Nagore z dziećmi, moi rodzice i bracia. Wiem, że próbowałaś być twarda i się trzymać, ale pękłaś. Tuż za Tobą stał Alvaro Arbeloa, wspaniały przyjaciel, który podtrzymał Cię, byś nie osunęła się na ziemię. Szlochałaś przez chwilę w jego ramię. Jego żona z kolei trwała przy Nagore. Od początku złapały dobry kontakt. Były przyjaciółkami, ale Carlota nie miała nic przeciwko Tobie. Lubiła Cię.
Drewnianą skrzynię zaczęto spuszczać w dół, a Ty na chwilę spojrzałaś na nią i nagle... Odpłynęłaś. Alvaro zabrał Cię na ręce i zaczął przedzierać się przez tłumy, by zyskać trochę miejsca. Tuż za nim rzucili się Pepe z Javim, którzy stali najbliżej. Pobiegłem za wami. Zemdlałaś. Nie wytrzymałaś presji. I tak byłaś dzielna z tym wszystkim. Przedzierając się przez zebranych, mogłem zauważyć kto tu w ogóle był. Znajomi, piłkarze, inni ze świata sportu, fani, a nawet durni paparazzi. Ich było pełno. Korzystali na czyimś nieszczęściu. Rozumiałem tych co tak właśnie zarabiają i z szacunkiem zrobili kilka zdjęć, ale tych co niby niewidocznie biegli za chłopakami wynoszącymi Sonię... Szukali sensacji. Potrafili taką zrobić nawet z pogrzebu.
Dotarli do dużej bramy, obok której stała ławeczka. Odzyskałaś przytomność już po drodze, więc posadzili Cię na niej i dali dojść do siebie. Po chwili nawet Javi przyniósł butelkę wody, którą miał w samochodzie. Chłopak zajął się też tymi hienami, który chcieli zacząć z Tobą rozmawiać. Szczyt...
Teraz wszystko miało się zmienić. Miało mnie nie być przy Tobie, ale wierzyłem, że oni będą.
Poprosiłaś by któryś odwiózł Cię do domu moich rodziców, gdzie zatrzymałyście się razem z Nagore i dziećmi.

Wróciłaś tu gdy już zapadł zmierzch. W domu trzymałaś się chyba najlepiej ze wszystkich. Było Ci smutno i ciężko znosiłaś, słysząc kondolencje od kolejnych ludzi, ale byłaś twarda. Pomogłaś położyć dzieci i powiedziałaś, że pójdziesz się przejść. Moja matka nie chciała Cię puścić samej, ale ojciec stanął po Twojej stronie i powiedział, że Ci się to przyda. I tak miałaś na siebie uważać i niedługo wracać.
Stałaś nad grobem, obłożonym kwiatami z każdej strony. Było chłodno, a Ty coraz to szczelniej okrywałaś się swoim płaszczem. Wpatrywałaś się w nagrobek i moje zdjęcia na nim. Mi dane było stać obok Ciebie i nic więcej. Mogłem Cię objąć, ale nie poczułabyś tego. Już próbowałem w domu, ale na nic. Byłem tu tylko duchem i cierpiałem razem z Tobą.
   - Jak mogłeś? - zapytałaś cicho. - Przecież mieliśmy plany. Miałeś grać w Monachium, a ja tam studiować. Mieliśmy być razem. Obiecałeś mi to, pamiętasz?
   Oczywiście, że pamiętałem. Pamiętałem każde swoje słowo wypowiedziane do Ciebie, każdy plan i obietnicę. Było mi cholernie źle z tym, że tego nie dotrzymałem.
   - Nie chcę być sama. Potrzebuję cię. - jęknęłaś i zobaczyłem na Twoim policzku pierwszą spływającą łzę. Zacisnęłaś mocno swoje usta w jedną cienką linię, by spróbować to powstrzymać. Przykucnęłaś i spuściłaś głowę. Usłyszałem ciche łkanie i chciałem Cię przytulić, ale nie mogłem.
Ktoś pojawił się przy tobie, złapał za ramiona i pomógł wstać. Zdziwiłaś się i spojrzałaś na niego, po czym wtopiłaś się w niego, łkając z twarzą schowaną w kurtkę mojego przyjaciela.
   - Ciiiii... - szepnął i mocno Cię przytulił. - Sonia, nie płacz. On by tego nie chciał. - dodał. Staliście tak jeszcze przez chwilę, dopóki całkiem się nie uspokoiłaś. Wytarłaś łzy i posłałaś mu lekki uśmiech.
   - Dziękuję, że przyleciałeś. - powiedziałaś cicho.
   - Chciałem być na pogrzebie, ale były problemy z lotem i przyjechałem dopiero teraz. Pomimo tego, że rano mam już powrotny samolot... Po prostu musiałem tutaj przylecieć, choćby na chwilę. Xabi był moim przyjacielem. - powiedział Carlos. - To był naprawdę olbrzymi szok, gdy usłyszałem o tym w wiadomościach. Nie wierzyłem... Sonia, nawet nie wiesz jak mi przykro. Nie wyobrażam sobie co czujesz, ale... Gdybyś czegokolwiek i kiedykolwiek potrzebowała, wiedz, że ci pomogę. - powiedział szczerze.
   - Wiem o tym. I dziękuję. - skinęłaś głową. - To zabawne, ale w ostatnich dniach słyszę to od wszystkich. I nie martw się tym, że nie było cię rano. Ważne, że w ogóle jesteś. - mówiłaś cicho.
   - Xabi był wspaniałym człowiekiem i bardzo cię kochał, pamiętaj o tym. - odpowiedział.
   - Wiem, Carlos. On zawsze powtarzał, że to tobie zawdzięcza to, że mnie poznał.
    Tak też mówiłem. To była prawda, ale właśnie uświadomiłem sobie, że nigdy mu za to nie podziękowałem. To dzięki niemu pojawiłem się w Rio, później w tym pubie i wpadłem na Sonię. To on zdobył dla mnie jej numer i później już się potoczyło...
   - Co chcesz teraz zrobić? Wracasz do Brazylii? - zapytał, a Ty pokręciłaś głową.
   - Jedyną dobrą rzeczą jaka spotkała mnie tam, to poznanie Xabiego. Zawsze tam dostawałam po tyłku. Tutaj zaczęłam nowe życie... I chyba znów muszę zacząć. - Znów słyszałem jak łamał Ci się głos, ale Carlos objął Cię ramieniem i znów mocno ścisnął.
   - Jestem pewien, że nie zginiesz tutaj. Są tu wspaniali ludzie, którzy kochali Alonso i się tobą zaopiekują. Będzie dobrze. - Ucałował cię w czoło. - Zaczyna być naprawdę chłodno, a ty cała drżysz. Chodź, odwiozę cię do domu. - zaproponował, a Ty skinęłaś lekko głową. Podeszłaś do nagrobka i delikatnie przesunęłaś opuszkami palców po moim zdjęciu.
   - Do zobaczenia jutro. - szepnęłaś jedynie i wróciłaś do Carlosa, który wyjął z kieszeni klucze do samochodu i Ci je podał.
   - Auto jest przed bramą. Wsiądź do środka, a ja za chwilę przyjdę. - powiedział, Ty skinęłaś głową. Został przez chwilę w tym samym miejscu, czekając aż odejdziesz, po czym przybliżył się o kilka kroków. - Jesteś kretynem, wiesz? - warknął, patrząc w stronę zdjęcia. - Zawsze ci zazdrościłem. Najpierw rodziny, a później kolejnej cudownej kobiety w twoim życiu. Ja tak nie potrafiłem. Więc jak mogłeś ją tak po prostu zostawić? - pytał z wyrzutem. - Odmieniłeś życie wielu ludzi, a szczególnie jej, więc tak, miej tam sobie wyrzuty sumienia, że płaszczysz swoje szanowne cztery litery na jednej z chmur i oglądasz ten cały dramat. - zaśmiał się ironicznie i pokręcił głową. - Ale jednak byłeś wspaniałym przyjacielem i takiego cię zapamiętam. - rzekł spokojniej i spojrzał do góry. - Gdy już będziesz się opiekował wszystkimi stamtąd, możesz czasami też sprawić, bym i ja nie zrobił jakiejś głupoty. - westchnął. - Żegnaj przyjacielu.
   Miałem ochotę zacząć krzyczeć, ale i tak nikt by mnie nie usłyszał. Chciałem uderzać w mur, ale i tak to by nic nie dało. Nie poczułbym tego fizycznego bólu, na który zasługiwałem. Nie mogłem nic.

   Przychodziłaś codziennie, rano i wieczorem, przez kolejne półtora tygodnia. Przynosiłaś świeże kwiaty i opowiadałaś o tym co się dzieje. Moi rodzice mówili, że możesz zostać u nich ile tylko będziesz chciała, ale w końcu oznajmiłaś, że musisz wrócić do Monachium i załatwić wszystkie zaległe sprawy. Nagore z dziećmi również wrócili do Madrytu mniej więcej w tym samym czasie. Oni również nie chcieli byli codziennymi gośćmi na cmentarzu. Ci starsi mówili, że to nie jest odpowiednie miejsce dla takich małych dzieci, ale one były uparte, szczególnie mój syn. Przejęcie opowiadał, że on też kiedyś zostanie piłkarzem i będzie taki jak ja. Nawet zapuści brodę i wąsy. Tak dzieci ukazywały to, że będą za mną tęsknić. Pozostało wierzyć mi, że wyrosną na wspaniałych ludzi i zawsze będą dobrze wybierać.
   Wyciągnęłaś walizkę z taksówki i zapłaciłaś kierowcy za kurs. Weszłaś do klatki i zabrałaś pocztę. Rachunki, jakieś reklamy i listy z klubów, w których grałem oraz sponsorów z kondolencjami, takie same jak te, które otrzymali moi rodzice oraz Nagore z dziećmi. Wyszłaś po schodach, minęłaś drzwi do mieszkania Martineza i dalej skierowałaś się na schody. Pomyślałem o nim i tak nagle pojawiłem się w samochodzie. W jego samochodzie, siedząc na siedzeniu obok. Nie rozumiałem tego wcale, ale myśląc o danej osobie czy miejscu, pojawiałem się tam. Wracał z treningu. Siedział za kierownicą skupiony, a w tle cicho słychać było muzykę z radia. Zatrzymał się na czerwonym świetle, tuż przed sygnalizacją, stojąc jako pierwszy. Stukał palcami o kierownicę i rozglądał się dookoła. W końcu zatrzymał wzrok na jednym z budynków, na którym widniał sponsorski bilbord z olbrzymim plakatem, przedstawiający kilku piłkarzy Bayernu. Manuela, Philippa, Arjena, Franka, Thiago, Javiego i mnie... Wpatrywał się, dopóki z transu nie wyrwał go dźwięk klaksonu samochodu za nim. Na sygnalizatorze zapaliło się zielone światło już pare sekund temu, a kierowcy z tyłu byli niecierpliwi. Przeprosił, unosząc rękę do góry, w rzucił bieg i wystartował. Niedługo później był już pod budynkiem. Zaparkował na tym samym miejscu co zwykle, zabrał swoja torbę i wysiadł. Znów to samo, wejście do klatki, poczta i mieszkanie. Listy rzucił na półkę przy drzwiach, zdjął buty i skierował się do kuchni.
   Ty natomiast byłaś w trakcie pakowania starych rzeczy z lodówki do kosza, później napiłaś się wody i przeszłaś do salonu. Usiadłaś na kanapie i zabrałaś pilot do ręki, włączając telewizor. Na każdym z kanałów były reklamy lub coś, co kompletnie Cie nie interesowało. Jednak go wyłączyłaś i oparła się o tył kanapy, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. Zobaczyłaś nasze wspólne zdjęcie i podeszłaś do niego, wzięłaś do ręki, ale po chwili zakryłaś dłonią buzię, zaczynając płakać. Odłożyłaś je i szybkim krokiem przeszłaś przez mieszkanie, zabrałaś czarny worek na śmieci i wpadłaś do naszej sypialni. Otworzyłaś pierwszą lepszą szafkę i w furii, zaczęłaś wyrzucać z niej moje ubrania. Wysunęłaś szufladę obok, w której trzymałem stare dokumenty i inne mało potrzebne rzeczy. Wyrzuciłaś z niej pierwszą teczkę, drugą, a ja w tym momencie zamarłem, przypominając sobie, co w niej jeszcze jest. Sonia, nie, nie, nie... Wstrzymałaś się, niepewnie biorąc do ręki niewielkie pudełeczko. Cała drżałaś i znów po Twoich policzkach popłynęły łzy. Otworzyłaś je i ujrzałaś pierścionek z delikatnym oczkiem... Najpierw odłożyłaś go na półkę i odgarnęłaś włosy do tyłu, łapiąc głęboki oddech. Złapałaś za sporą kolorową świeczkę, którą miałaś pod ręką i rzuciłaś nią w ścianę, centralnie w wiszącą na niej ramkę ze zdjęciem, która spadła, rozbijając się o drewniane panele i robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Zaczęłaś płakać. Wzięłaś do ręki pudełko z pierścionkiem i usiadłaś na podłodze, opierając się o łóżko. Płakałaś, wpatrując się w mały diamencik, który miał widnieć na Twoim palcu.

Jakoś nie mogłam się zebrać do dokończenia i dodania tego rozdziału, ale w końcu jest!
Liczę na Wasze komentarze ;)

poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział IV

A oto rozdział, w którym pokazany jest w końcu główny wątek całego opowiadania. 
Zapraszam do czytania i komentowania! 
***
  Po treningu wsiadłem do samochodu i wcale nie skierowałem się w stronę naszego mieszkania, wręcz przeciwnie. Po naszej wczorajszej rozmowie o przyszłości, byłem całkowicie pewny, że teraz mam odwagę do tego, by w końcu pudełeczko, a w nim pierścionek, który chowam w szufladzie ze swoimi rzeczami, ujrzały w końcu światło dzienne.
Pojechałem kawałek za miasto do jednego bardzo przytulnego hotelu, który polecili mi koledzy w szatni. Tam porozumiałem się z kierownikiem i zarezerwowałem pokój oraz całą salę restauracyjną na daną godzinę. W tym samym czasie miał grać zespół, oczywiście spokojne i romantyczne rytmy.
Byłem niezmiernie dumny z siebie, z podjęcia takiego kroku. Za każdym razem, gdy dziś pomyślałem o naszej wczorajszej rozmowie, uśmiech sam wskakiwał mi na twarz. Wieczorną porą wyszliśmy się przejść po Monachium. Spacerowaliśmy, trzymając się za dłonie i jak zwykle rozmawialiśmy o wszystkim co przyszło nam do głowy. W jednym momencie minęliśmy parę z wózkiem, z którego słychać było gaworzenie małego dziecka. Odwróciłaś głowę i uśmiechnęłaś się lekko.
   - Myślałaś kiedyś o dzieciach? - zapytałem. Chyba nawet Cię odrobinę zaskoczyłem tym. Jeżeli rozmawialiśmy już o nich, to zawsze to był temat pociech moich kolegów albo Ane i Jona.
   - Kiedyś. - Znów się uśmiechnęłaś, ale teraz bardziej wstydliwie. - Jeszcze jako nastolatka wyobrażałam sobie, że będę mieć wspaniałą rodzinę, męża, dzieci i duży dom. Później z biegiem czasu, znając moje doświadczenia z mężczyznami, doszłam do wniosku, że nawet gdybym z którymś wpadła, za żadne skarby nie oddałabym dziecka, tak jak zrobiła to moja matka. - Dokończyła ciszej, a ja objąłem ją ramieniem.
   - A teraz? - szepnąłem. Spojrzałaś do góry, na mnie. - Chciałabyś mieć dziecko?
   - A ty? - zapytałaś cicho. To był dla nas całkiem nowy temat. Widziałem, że byłaś niepewna. W końcu sam miałem już dwójkę dzieci i nie wiedziałaś jaki mam do tego stosunek.
   - Oczywiście. - odparłem pewnie. - Myślę, że raczej dobrze sprawuję się w roli ojca, a sam to lubię... - Uśmiechnąłem się do Ciebie i mocniej przytuliłem. - Poza tym, z tobą mógłbym mieć jeszcze gromadkę dzieci. - dodałem, a Ty oparłaś głowę o moje ramię.
   - I jak tu cię nie kochać? - westchnęłaś ciężko, a ja tylko się zaśmiałem i ucałowałem Cię w czubek głowy.
 Zadowolony z tego, że udało mi się wszystko załatwić na przyszły weekend po meczu, wsiadłem do swojego samochodu i obrałem kierunek na centrum miasta. Nie jechałem szybko, bo nie znałem tej drogi, a poza tym była bardzo kręta i co chwilę trzeba było wjeżdżać pod górkę i później z niej zjechać. Prowadził mnie GPS, który ustawił mi Phillip, więc wiedziałem gdzie jechać dzięki tej pomocy.
Nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu, ale nie dobiegał z mojej kieszeni czy podręcznej torby, a tak jakby z podłogi... Leżał na wycieraczce przedniego miejsca pasażera. Pomyślałem, że musiał upaść gdy rzuciłem go na siedzenie, wsiadając. Na drodze przede mną nie było nic, a do zakrętu miałem jeszcze spory kawałek, więc lekko się pochyliłem by podnieść komórkę i...

  Stałem tuż obok swojego samochodu i widziałem jak strażacy próbują rozłączyć go od ciężarówki, która się w niego wbiła. Jeszcze chwilę temu oba pojazdy były schładzane z obawy przed wybuchem. Słyszałem krzyki ludzi z obu karetek. Właście wciągali do jednej nosze, zamknęli drzwi i odjechali.
   - No dalej, chłopie! Nie schodź mi tu. - Usłyszałem i odwróciłem się. Tuż za mną kogoś reanimowano. Co chwila lekarz zmieniał się z młodym ratownikiem, robiąc uciski na klatce piersiowej. Podszedłem bliżej i poczułem nagłe ukłucie, na widok osoby leżącej na betonowej powierzchni. Mężczyzna ubrany w czarne spodnie garniturowe i białą koszulę, ruda broda i czupryna. Przez chwilę miałem wrażenie jakbym zapomniał jak się oddycha. Wpadłem w panikę. Zacząłem się rozglądać, chciałem zaczepić jednego policjanta, ale on tak po prostu... przeszedł. Zawołałem, ale nikt nie zareagował. Usłyszałem trzask i zobaczyłem rozłączone samochody. Moje audi prawie do połowy było zmiażdżone. Ciężarówka również była w opłakanym stanie. Słyszałem ludzi, którzy mówili o tym, z jaką szybkością musiała jechać ciężarówka by tak zmasakrować drugi samochód, że obaj kierowcy walczą o życie i ten drugi to piłkarz. Od razu pomyślałem o Tobie. Ta myśl była ważniejsza niż zastanawianie się jakim cudem ja jestem tutaj, a moje ciało leży kawałek dalej. Znów pojawiłem się przy swoim ciele i chodziłem w kółko, powtarzając, że nie mogę Cię tak zostawić. Nie teraz, nie gdy chcę poprosić Cię o rękę i wieść cudowne życie. Długie i szczęśliwe.
   - Mamy go! - Rozległ się pełen nadziei ryk lekarza. Teraz już wszystko działo się szybko. Przełożyli mnie na nosze i do samochodu. Przez całą drogę widziałem jak walczyli bym zachował funkcje życiowe. Kierowca przez radio kazał w szpitalu przygotować salę operacyjną i wprowadzić dyżurnych w stan gotowości. To wszystko było tak przerażające. Już jest, jeżeli widzisz jak dzieje się coś podobnego z kimś innym, ale samym sobą? Abstrakcja.
Dojechaliśmy do szpitala i od razu zawieźli mnie na blok operacyjny. Byłem tam, ale nie podchodziłem blisko. Wszystko wirowało wokół mnie. Myśli o Tobie, o tym jak to jest możliwe, że tutaj jestem, o tym jak ważne jest bym wrócił..
Coś zaczęło się dziać. Słyszałem przyśpieszający oddech lekarza, który stał nad moim ciałem z przyrządami chirurgicznymi. Razem z tym przyśpieszały te wszystkie sygnały w sali. Podnosił się ton i głos ludzi, którzy próbowali mnie ratować. Miałem dość. Wyrwałem się z kąta i wystrzeliłem przed siebie, nie zatrzymując się nawet na przeszklonych drzwiach. Kolejna rzecz, która przeraziła mnie w tym wszystkim. Jednak podążałem dalej. Przeszedłem przez niedługi korytarz i przez zaciemnione drzwi przeniosłem się na drugi korytarz, większy i szerszy. I wtedy zobaczyłem Ciebie. Opadłem ze wszystkich sił. Zatrzymałem się i tak jakbym wrósł w podłogę. Siedziałaś pochylona do przodu ze zmiętą chusteczką higieniczną w dłoni. Wpatrywałaś się tępo w ścianę z rozmazanym makijażem. Dopiero co przestałaś płakać. Tuż obok Ciebie siedział Jose, a naprzeciw Javi, Thiago i Julia opierali się o parapet. Oni również wyglądali na nieobecnych. Czekaliście na jakiekolwiek informacje o mnie, kiedy tak naprawdę byłem tuż obok. Chciałem usiąść obok Ciebie, przytulić i powiedzieć, że wszystko będzie w porządku. Nie mogłem.
Zdecydowałem się zrobić krok, ale w tym samym momencie drzwi za mną się otworzyły i stanął w nich lekarz, który już zdjął z siebie fartuch. Zerwaliście się wszyscy. Stanęłaś centralnie przede mną, patrząc wyczekująco na lekarza, a tak naprawdę nieświadomie wpatrywałaś się we mnie. Uniosłem dłonie i położyłem je na Twoich ramionach, ale... nie poczułaś tego.
   - Doktorze, co z nim? - zapytał Reina, który tak nagle wyrósł za Tobą. Lekarz spojrzał kolejno na wszystkich.
   - Państwo raczej...
   - Jestem jego dziewczyną, proszę mi powiedzieć co z Xabim. Bardzo pana proszę. - Przerwałaś mu. Słyszałem jak zaczyna ci drżeć głos. Bałaś się. Byłaś przerażona, a mnie krajało się serce. Przesunąłem się i spojrzałem na mężczyznę, którego mina nie wróżyła niczego dobrego. Ja sam już znałem odpowiedź.
   - Bardzo mi przykro, ale robiliśmy wszystko co w naszej mocy. - odpowiedział spokojnym głosem. Twoja twarz automatycznie pobladła. Gdyby nie to, że miałaś za sobą Jose, upadłabyś. - Jeszcze raz, przykro mi. - dodał, gdy Thiago, Julia i Javi podeszli bliżej. Jose Cię podtrzymał i zaprowadził na Twoje poprzednie miejsce.
   - Pepe... - bąknęłaś pod nosem i spojrzałaś na bramkarza. Twoje oczy były już całe mokre od łez. - To nie jest prawda, mam rację? Xabi zaraz tutaj przyjdzie, prawda? - Zaczęłaś szybciej oddychać. - Boże, powiedz coś... - jęknęłaś, a on po prostu mocno Cię przytulił. Łkałaś w ramię mojego przyjaciela, a ja nic nie mogłem zrobić. Julia również schowała się w ramieniu Thiago, a Martinez oparł się o ścianę, schował twarz w dłoniach i zsunął się do samego dołu. Jak to jest widzieć ludzi, którzy opłakują Twoją śmierć? Masz ochotę krzyczeć i płakać razem z nimi. Byłem cholernie zły przez tę całą sytuację. Byłem wściekły na siebie, że zostawiłem Cię, że zostawiłem swoje dzieci i resztę rodziny, przyjaciół. Przecież mieliśmy plany na przyszłość. Mieliśmy założyć swoją rodzinę. Miałem widzieć jak Ane i Jontxu dorastają, udają się do wyższych szkół i jednocześnie zajmować się malcami, które chciałem z Tobą mieć.

  Zaczynało zmierzchać, a Ty nadal siedziałaś na szpitalnym korytarzu. Javi chciał odwieźć Cię do domu, ale nie chciałaś. Powtarzałaś, że chcesz być blisko mnie. Przy każdym tym wyznaniu, czułem jakbym dostawał coraz to nowszy cios. Nienawidziłem jak płaczesz i nadal nie cierpię. Teraz czuję się za to jak najbardziej odpowiedzialny, bo wypłakujesz się przeze mnie. Teraz obok Ciebie siedziały Julia i Yolanda, która zostawiła dzieciaki z opiekunką i przyjechała zaraz po telefonie swojego męża. Thiago z Javierem pojechali powiedzieć o wszystkim Guardioli oraz w klubie. Reina stał nieopodal i rozmawiał przez telefon z Nagore. Wolał by dowiedziała się tego od niego, niż z mediów, choć i tak oficjalna informacja miała wyjść od klubu.
Naprawdę czułem się jak ostatni dupek, widząc Cię w takim stanie. Jednak byłem też wszystkim wdzięczny, że nie zostawili Cię z tym samej.
   - Rozmawiałem z Nagore i Mikelem. Nie mam zielonego pojęcia jak Nagore powie to dzieciom, a Mikel rodzicom. - mruknął Hiszpan i zajął kolejne krzesełko. - Sonia? Powinnaś wrócić do mieszkania.
   - Nie, nie chcę. - Pokręciłaś głową.
   - Kochanie, zostanę z Tobą na noc. Nie będziesz sama. - Vigas ścisnęła jej dłoń. Zza zakrętu korytarza wyłoniły się dwie sylwetki piłkarzy, Alcantary i Martineza. W klubie prezes zorganizował konferencję prasową. Informacja miała pójść dalej, a ja nawet nie wiedziałem co o tym myślę. Moja własna śmierć.
Chłopaki znów zaczęli namawiać Cię na powrót. Byś odpoczęła. Jednak w tym samym czasie wyszedł do Was lekarz. Poprosił Cię o rzecz, która miała być dla Ciebie trudna. Jose już chciał stanąć w Twojej obronie i poprosić o przesunięcie identyfikacji, ale odpowiedziałaś, że to zrobisz. Byłaś moją dzielną dziewczynką i za to Cię kochałem. Nadal kocham.
Nie poszłaś tam sama. Nawet by Cię nie puścili. Jose, jako że znał mnie najdłużej, poszedł razem z Tobą. Pielęgniarz zaprowadził Was na najniższe piętro i wysunął ciało z wbudowanej chłodni. Odkrył materiał, a Ty automatycznie odwróciłaś głowę i lekko nią pokiwałaś. Chłopak zrozumiał i szybko schował mnie z powrotem. Gdy tak na Ciebie patrzyłem, nie chciałem stąd znikać. Nie miałem pojęcia czy tak właśnie wygląda ten drugi świat. Czy każdy kto odszedł, widzi swoich bliskich? Czy każdy cierpi tak samo jak oni? Musiałam postawić sobie kolejne pytanie: czym ja, do cholery, jestem?

środa, 9 września 2015

Rozdział III

sierpień 2014 r.
  Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem Cię siedzącą na środku dużego pokoju, pomiędzy tymi wszystkimi pudłami z czarną zatykaczką w zębach i markerem w dłoni. Podpisywałaś poszczególne kartony, w zależności co w nich było. Zaśmiałem się i usiadłem obok Ciebie na panelach, całując Cię w policzek.
   - Jak w klubie? - zapytałaś.
   - Wszystko jest już załatwione i ustalone, jutro lecimy - Uśmiechnąłem się lekko. - Jedziesz ze mną do dzieci, prawda? - Skinęłaś głową. - I później od razu pojedziemy do jednej knajpy, bo chłopaki uparli się, że trzeba nas pożegnać.
   - Z chęcią, ale nie uważasz, że powinieneś sam się pożegnać z dziećmi? I tak samo z chłopakami - Spojrzałaś na mnie.
   - Przypominam, że Jon i Ane cię uwielbiają i także chcieliby się z tobą pożegnać, a mówiąc o chłopakach, miałem na myśli także ich kobiety - zaśmiałem się i objąłem Cię ramieniem.
   - No dobrze - westchnęłaś i zamknęłaś marker. - Powiedzmy, że wszystko jest przygotowane.
   - Jesteś aniołem, wiesz? - Oparłem głowę o Twoje ramię. - Dałaś sobie tutaj radę ze wszystkim!
   - Ty zajmowałeś się sprawami transferu, więc ktoś musiał zająć się rzeczami w mieszkaniu - zaśmiałaś się. - Tylko pójdę się przebrać i możemy jechać - uśmiechnęłaś się, pocałowałaś mnie w policzek, wstałaś i wyszłaś do łazienki. Czasem zastanawiam się czym sobie zasłużyłem na taką Ciebie? Moi kumple Cię uwielbiają, zaprzyjaźniłaś się z moją byłą żoną, moje dzieciaki cię pokochały, a rodzice traktują już jak synową. Rzuciłaś dla mnie swoje życie w Brazylii, rok mieszkałaś w Madrycie, a teraz znów funduję Ci przeprowadzkę. Tym razem do Niemiec, do Monachium. O tyle mieliśmy szczęście, że nie będziemy tam sami. Moim nowym trenerem będzie osoba, którą znam i cenę. Będę grał razem z czwórką moich dobrych kolegów z reprezentacji Hiszpanii, a ich partnerki i tak już znałaś. Thiago i Javi, którzy byli tam dłużej, pomogli znaleźć nam mieszkanie i dom. Dla nas mieszkanie, a dla Reiny i jego rodziny - dom. To, że wybrałem Bayern, pewnie trochę też wpłynęło to, że od tego sezonu będzie tam też grał facet, którego znam już lata! Z Pepe graliśmy razem w Liverpoolu, a nieprzerwanie w La Roja. Czyli nie będziemy tam sami.
 Już chwilę temu poznałaś Julię, dziewczynę Alcantary i Yolandę, żonę Jose. Polubiłyście się i ucieszyłyście, gdy okazało się, że zamieszkacie w jednym mieście. Polubiłaś "domowe przedszkole" bramkarza i z chęcią zadeklarowałaś, że w wolnych chwilach pomożesz Yolandzie w domu, bo przecież jest teraz w ciąży z piątym już dzieckiem Jose! Jesteś złotą osobą, naprawdę!
   Pojechaliśmy do domu, gdzie od razu dzieciaki porwały mnie do swojego pokoju, a Nagore zaproponowała Ci kieliszek dobrego wina. Tak jak wcześniej ustaliłem z byłą żoną, będzie się starała zabierać dzieci na weekendy do Monachium raz w miesiącu, a najczęściej jak się da, będę z nimi rozmawiał przez telefon albo Internet. I właśnie to samo odpowiedziałem Ane i Jontxu, obiecując, że niedługo już się zobaczymy. Razem ułożyliśmy ich do snu i przeczytaliśmy po połowie bajki na dobranoc. Później siedzieliśmy jeszcze z Nagore, do momentu gdy chłopaki zaczęli po nas wydzwaniać. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy do klubu, gdzie wszyscy mieli czekać. Był tam Iker z Sarą, Alvaro z Carlotą, Sergio z Pilar i jeszcze kilku chłopaków z klubu. Życzyli nam wszystkiego dobrego w nowym mieście i byśmy szybko się zaaklimatyzowali. Nie siedzieliśmy tam długo. Wywinęliśmy się argumentem, że musimy wcześnie wstać by zdążyć wyrobić się ze wszystkim na samolot.

   Podpisałem kontrakt, zostałem zaprezentowany, zacząłem grać i dopiero wtedy zaczęliśmy urządzać swoje mieszkanie. Nagore zajęła się przesłaniem reszty rzeczy z mojego mieszkania w Madrycie, więc wszelkie drobiazgi już mieliśmy. To jednak Ty wybrałaś wszystkie meble i urządzenia, które kupiliśmy do naszego nowego mieszkania. Uwielbiałem na Ciebie patrzeć, gdy wpadałaś do jakiegoś sklepu i nie mogłaś się zdecydować, który zestaw mebli jest ładniejszy albo w jakim kolorze bardziej Ci się podobają. Nie nadążałem za Tobą, jednak nam się udało i musiałem przyznać, że urządziłaś mieszkanie wspaniale. Wyglądałaś jak takie dziecko w krainie zabawek, jak Alicja w Krainie Czarów. Byłaś szczęśliwa i rozpierała mnie duma, bo poniekąd dzięki mnie.
Tak nam się udało, że w mieszkaniu pod nami już od dwóch lat mieszkał Javi, więc nie byliśmy aż tak ciemni na początku, jeżeli chodzi o nasze nowe osiedle. Praktycznie niedaleko też było osiedle Julii i Thiago, a jeszcze kawałek dalej spokojna dzielnica z domem Reiny.
Często spotykaliśmy się we wspólnym gronie i było świetnie. Chodziłaś z dziewczynami na mecze, zabierając ze sobą gromadkę Reiny i tego wiecznie kontuzjowanego nieszczęśnika Thiago.
W wolnych chwilach wybieraliśmy się na długie, wieczorne spacery. Trzymaliśmy się za ręce, przytulaliśmy się, rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Mówiliśmy o przyszłości, ale chyba tak właściwie żadne z nas jeszcze nie wiedziało jak to wszystko będzie wyglądać. Liczyła się teraźniejszość, że byliśmy razem w Monachium i raczej było nam tutaj dobrze. Co prawda, dopiero zaczynaliśmy tutaj się zadomawiać, ale chyba było w porządku. Na nic jeszcze nie narzekaliśmy. Nowe miejsce, oboje musieliśmy się przyzwyczaić. I właśnie podczas jednego z takich spacerów, najpierw w żartach, a później to powtórzyłem, obiecałem Ci, że kiedyś zostaniemy rodzicami. Wiedziałem, że lubisz dzieci i ich posiadanie jest Twoim marzeniem. Nawet widząc to, jak dogadywałaś się z Ane i Jonem sprawiało, że chciałem mieć z Tobą kolejne.

  Dostaliśmy raz wolny dzień, więc wcześniejszego wieczoru ustawiliśmy sobie z chłopakami swój męski wieczór.  Umówiłem się razem z Jose, Thiago, Javim, Mario, Claudio, Thomasem i Philippem. Chłopaki wybrali pub i tam się udaliśmy. Zajęliśmy dwa stoliki, złączyliśmy je i od razu zamówiliśmy po pierwszym kuflu z piwem. Postanowiliśmy sobie, że nie będziemy mówić o kobietach, ale i tak skończyliśmy na Waszym temacie. Pewnie przez to, że bardzo szybko zaczął dzwonić telefon Goetze, którego pilnie wzywała jego dziewczyna. Wyłamał się pierwszy. Została nas tylko siódemka. Oglądaliśmy mecz siatkówki, który puszczała miejscowa stacja. Ciągle komentowaliśmy to co dzieje się na boisku, ale na końcu stwierdziliśmy i tak, że to jednak nie to co nasza piłka nożna. Śmialiśmy się i rozmawialiśmy o wszystkim co się dało. Musiałem szczerze przyznać, że takich wypadów mi brakowało. W Madrycie moje życie skupiało się na rodzinie i grze. Tak samo było z większością moich kolegów, więc takie spotkania były prawdziwą rzadkością.
W końcu została nas tylko czwórka. Czwórka Hiszpanów, kolegów z jednej reprezentacji. Byliśmy napruci i to chyba tak porządnie, bo każdy z nas po woli zaczynał nie kontaktować ze światem rzeczywistym. Schodziliśmy w naszych rozmowach już na naprawdę głupie tematy.
I nawet zaczęły mnie ogarniać takie głupie myśli... Takie: co by było gdyby? Chłopaki zapatrzyli się na jakąś reklamę w telewizorze, który wisiał prawie nad nami, a ja wpatrywałem się tępo w swój kufel. Takie prawdziwie czarne i dziwne myśli, które u każdego wywołują ciarki na plecach.
   - Ty... - Wskazałem na Thiago. - Nie, ty nie.. Ty już masz Julię. A ty ani tyle... - dodałem, spoglądając na Jose. - Ale ty! - wskazałem na Martineza, a ten aż podskoczył. - Musisz mi coś obiecać... - mówiłem, uważając na to, by nie plątał mi się język, choć pewnie tak było. - Obiecaj mi coś tak jak Bask, Baskowi. - Spojrzałem na niego poważnie, a on otworzył szeroko oczy. - Jeżeli coś się stanie, masz zaopiekować się Sonią. - Javi ciężko przełknął ślinę, a Alcantara dziwnie na niego popatrzył.
   - Jesteś głupi! - Pepe ryknął śmiechem. - Wy będziecie żyć długo i szczęśliwie. Jak te wszystkie księżniczki, ratowane przez swoich bohaterów na białych rumakach. - dodał bramkarz ciągle się śmiejąc. Już miałam mu odpowiedzieć, że za dużo bajek przed snem się chyba naczytał swoim dziewczynkom, ale już sobie odpuściłem. Ważne było to, że powiedziałem to co chciałem powiedzieć.
   Do klatki weszliśmy razem z Javim i bardzo ostrożnie i wolno wychodziliśmy po schodach. On pierwszy dotarł do swojego mieszkania, a mnie zostało jeszcze kawałek. Jeszcze kilka schodków do pokonania. Stanąłem przed drzwiami z naszym numerkiem i nacisnąłem na klamkę. Drzwi jednak okazały się być zamknięte, Nie chciało mi się szukać kluczy po kieszeniach lub po prostu nie byłem w stanie. Zapukałem i przyłożyłem ucho do drzwi. Usłyszałem kroki i odgłos otwieranego zamka, więc ponownie nacisnąłem na klamkę, pchnąłem i... I drzwi zatrzymały się na założonym łańcuszku.
   - Kochanie, przepraszam... - jęknąłem, bo wiedziałem, że stoisz w korytarzu. Wychodząc, mówiłem, że pewnie skończy się na jednym piwie i nie wrócę późno, a w szczególności zalany. No i wyszło, jak wyszło. Wiedziałem, że kiedyś miałaś kogoś, kto okazał się być typem, lubiącym rozrabiać pod wpływem alkoholu, więc całkowicie rozumiałem Twoją obawę. Raz, jeszcze w Madrycie też tak się spiłem, ale później i tak spałem u Alvaro, bo zrobiłyście sobie babskie posiedzenie u nas w mieszkaniu. Tak to jakoś sam stroniłem od za dużej ilości alkoholu. Bawarskie piwo działało jednak za szybko... Nie odpowiedziałaś nic, tylko z powrotem zamknęłaś drzwi, a ja byłem w kropce.

  Otworzyłem oczy i zobaczyłem otwarte drzwi, a w progu siedziałaś Ty, na równi ze mną i uśmiechałaś się pod nosem. Siedziałem na wycieraczce z głową, opartą o framugę.
   - Naprawdę spałeś tutaj całą noc? - zapytałaś cicho, a ja tylko przetarłem oczy. Zaśmiałaś się słodko i wstałaś, podając mi dłoń. Podnosiłem się bardzo wolno, bo im byłem wyżej, tym czułem coraz bardziej narastający ból głowy. Ciągnęłaś mnie za sobą do kuchni, mówiąc, że zrobisz mi mocną kawę na przebudzenie. Ja jednak przyciągnąłem Cię do siebie i mocno przytuliłem. Było Ci mnie szkoda, że spałem pod drzwiami, no ale...
   - Przekimałem się na kanapie u Javiego. Przyszedłem tu pół godziny temu. - odpowiedziałem i mocno ją uścisnąłem, byle nie wymknęła mi się z ramion.
   - Xabi! - pisnęłaś zła. Znam Cię i domyślam się, że miałaś wyrzuty sumienia, że zostawiłaś mnie na zewnątrz, ale to w tym momencie odeszło daleko. Byłaś wściekła, więc nie miałem zamiaru Cię puszczać. No, ale taką Cię kochałem. Zauważyłem, że przy mnie z czasem stałaś się śmielsza i bardziej otwarta na ludzi, z czego byłem dumny. Byłaś tą, przy której znalazłem swój spokój i szczęście.

***
No dobrze, jest i trójeczka :) 

Ps. Jeżeli ktoś chce być informowany o rozdziałach, proszę o zgłoszenie się w komentarzu pod postem albo po prostu zaobserwować bloga. Zaczynam się w tym gubić, więc taka prośba! :)

sobota, 22 sierpnia 2015

Rozdział II

  Pamiętam jak wtedy wyszliśmy z pubu, który obiecała zamknąć Twoja koleżanka ze zmiany, bo widziała, że na Ciebie czekam. Zaczęłaś wtedy opowiadać o dzisiejszym dniu w pracy, że był bardzo luźny, w porównaniu do kilku ostatnich wieczorów. Później mówiłaś o tym jak bardzo lubisz swoją pracę, bo pomimo wszystkiego, lubisz przebywać wśród ludzi. Zaraz po tym lekko się zmieszałaś i stwierdziłaś, że za dużo mówisz, choć ja wiedziałem, że mogę Cię ciągle słuchać. Zaprotestowałem i poprosiłem byś opowiedziała coś o sobie, ale Ty odbiłaś piłeczkę i zażyczyłaś sobie bym zrobił to pierwszy. No dobrze, ale od czego zacząć? Że rozwiodłem się kilka dni temu?
   - Jestem piłkarzem - uśmiechnąłem się lekko.
   - Znanym? - zapytałaś cicho.
   - Troszeczkę - zaśmiałem się, pokazując małą szparkę pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym.
   - Musisz mi wybaczyć, ale totalnie nie znam się na piłce i na piłkarzach. Gdybyś trafił na moją współlokatorkę, może by cię rozpoznała, bo ma bzika na punkcie nożnej. Tam gdzie ja się wychowałam, nie było na to czasu.. Ale wracając do mojej współlokatorki, zna chyba nazwiska wszystkich piłkarzy na świecie, a w szczególności z Brazylii, Włoch, Anglii i Hiszpanii. Tak mi mówiła.
   - Ja jestem z Hiszpanii - powiedziałem, ciągle patrząc na Ciebie.
   - Więc na pewno cię zna - Uśmiechnęłaś się. - Wiem, że jesteś Hiszpanem i grasz w piłkę, powiedz coś jeszcze! - Zatrzepotałaś rzęsami.
   - Gram w Realu i reprezentacji Hiszpanii, mieszkam w Madrycie, ale już od najmłodszych lat się przenosiłem. Trochę Kraju Basków, Katalonii, a nawet Anglia.
   - Można powiedzieć, że ci zazdroszczę, wiesz? - Uśmiechnęłaś się słodko. - Tyle zwiedziłeś i tyle zobaczyłeś.
   - Moja rodzina jest typowo piłkarska, więc bywałem tam i tu - Wzruszyłem ramionami. - Więc teraz ty coś powiedz o sobie - Uśmiechnąłem się do Ciebie.
    - Więc urodziłam się tutaj, ale wychowałam w małej miejscowości niedaleko i w sumie nie wiem co powiedzieć dalej.. - Skrzywiłaś się, a ja zdziwiłem. - To znaczy.. Zazwyczaj nowo poznanym ludziom wciskam kit o idealnej rodzinie. O ojcu inżynierze, matce byłej modelce i dziesięcioletniej siostrzyczce, kiedy tak naprawdę wychowałam się w domu dziecka prowadzonym przez siostry zakonne - Spuściłaś wzrok. Domyśliłem się, że był to dla Ciebie ciężki temat, ale ja się przez to nie zraziłem do Ciebie ani trochę. Wręcz przeciwnie. Dowiedziałem się, że jesteś skromną dziewczyną, która zawsze marzyła o czymś lepszym. - Później udało mi się tutaj dotrzeć, znalazłam pracę i mieszkanie, które dzielę z koleżanką.
   - Rozwiodłem się kilka dni temu i mam dwójkę cudownych dzieciaków - powiedziałem, a ty się lekko uśmiechnęłaś. Nie wiem czy się tego spodziewałaś czy to po prostu było po mnie widać, ale Cię to nie zaskoczyło.
   - Więc albo już po tym odreagowałeś albo... - zaczęłaś niepewnie.
   - Rozstaliśmy się z żoną w zgodzie - Przerwałem Ci, a wtedy stanęłaś, a ja nie wiedziałem o co chodzi.
   - To tutaj - zakomunikowałaś i spojrzałaś do góry w stronę okien kamienicy. - Tutaj mieszkam.
   - Dosyć blisko - powiedziałem, a w głębi liczyłem na dłuższy spacer.
   - No tak, ale.. - Rozejrzałaś się jeszcze i spojrzałaś na mnie. - Jutro mam wolny wieczór i jeżeli chciałbyś trochę pozwiedzać miasto, służę pomocą - uśmiechnęłaś się.
   - Będę zaszczycony - Kiwnąłem głową. - Osiemnasta, może być? - zapytałam, a Ty skinęłaś głową. Pożyczyłem Ci dobrej nocy, a Ty słodko się uśmiechnęłaś i zniknęłaś za dużymi, brązowymi drzwiami. Poszło chyba dobrze! Myślałem, że gdy powiem o rozwodzie i dzieciach, znikniesz, a Ty zaproponowałaś kolejne spotkanie!
  I tak było. Przyszedłem punktualnie, a nawet przed czasem. Miałem dla ciebie herbacianą różę, przez którą się zaczerwieniłaś, gdy Ci ją dawałem. Szliśmy przed siebie, ale Ty prowadziłaś. Pokazałaś mi takie zakątki Rio, których ponoć nie mógłbym znaleźć w przewodnikach. Później usiedliśmy niedaleko na plaży, nadal rozmawiając. Powiedziałaś, że lubisz dzieci, a zanim zaczęłaś pracę w knajpie, byłaś opiekunką. Chciałaś bym Ci opowiedział o Ane i Jonie, więc zacząłem nawijać, po czym oznajmiłaś mi, że jeszcze nigdy nie usłyszałaś jak mężczyzna tak pięknie opowiada o swoich dzieciach. Byłaś dobrą słuchaczką i mogłem ci opowiedzieć jeszcze mnóstwo rzeczy, ale musiałem wyznać jeszcze coś. Miałem tu być jeszcze tylko jeden dzień i musiałem wracać do Madrytu, do treningów i gry. Przyjęłaś to spokojnie, bo przecież znamy się praktycznie jeden dzień, ale chyba odrobinę posmutniałaś. Ja też, ale co mogłem poradzić? Przecież nie powiem Ci byś rzuciła wszystko dla starszego faceta, którego ledwo znasz... Zapytałaś mnie czy czasem zadzwonię i zapytam co u Ciebie. Znów dałaś mi tę nadzieję. Bez najmniejszego zastanowienia odpowiedziałem, że będę dzwonił tak często jak tylko będę mógł.

 I dzwoniłem. Nie zawsze to wychodziło, bo przeszkodą były różnice czasowe. Kiedy ja budziłem się rano, Ty dopiero zasypiałaś po drugiej zmianie w pubie, a kiedy ja wieczorem miałem trochę czasu, Ty byłaś w pracy lub odsypiałaś nocki. Czasami zadowalało mnie to, że rozmawialiśmy nawet głupie pięć minut. Potrafiłem się cieszyć z tego niczym małe dziecko.
  Wiem, że zaczęłaś się uczyć hiszpańskiego. Dla mnie. Wiem, że zaczęłaś interesować się piłką i oglądać mecze. Dla mnie. Wsypałaś się gdy zaczęłaś narzekać na to, że cały mecz przesiedziałem na ławce, a później złapałem kontuzję. Byłem przez to szczęśliwy, wiesz? Czas mijał, a ja przez zwykłe rozmowy telefoniczne lub video coraz bardziej się w Tobie zakochiwałem. Byłaś inna niż wszystkie i przestało mi przeszkadzać to, że jesteś ode mnie o 9 lat młodsza. Tobie też to nie przeszkadzało, bo w końcu nadal mieliśmy kontakt ze sobą.
  Mój stan zaczęli zauważać wszyscy dookoła. Chłopaki z klubu zaczęli mnie wypytywać co się dzieje, bo jestem jakiś inny.. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Sam nawet złapałem się na tym, że zacząłem się zachowywać trochę jak te wszystkie młodziki, a nie jak trzydziestodwuletni mężczyzna. Pewnego dnia, gdy byłem w swoim dawnym domu, by spędzić całe popołudnie z dziećmi, najpierw one powiedziały mi, że się częściej uśmiecham, a później Nagore zaczęła mi drążyć dziurę w brzuchu czy czasem aby nikogo nie poznałem.. Poznałem, Ciebie! Wszystko wtedy zaczęło się kręcić wokół Ciebie, myślałem o Tobie i zastanawiałem się kiedy spotkamy się po raz kolejny.
    I nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. Nie byłem powołany na rozgrywki Pucharu Konfederacji, który miał się odbyć własnie w Brazylii, przez starą i uciążliwą kontuzję, ale i tak postanowiłem tam polecieć. Najpierw spędziłem weekend z dzieciakami, a później wsiadłem w samolot i poleciałem do Rio. W końcu obiecałem Cię zabrać na mecz mojej ukochanej Hiszpanii.
Gdy się spotkaliśmy, wpadłaś mi w ramiona i ucałowałaś w policzek, jakbyśmy się nie widzieli od kilku lat, a przecież od naszego ostatniego spotkania minęło niecałe trzy miesiące. Zaczęło Ci zależeć tak samo jak mnie. Zjedliśmy razem obiad, ciągle o czymś opowiadając i śmiejąc się z różnych głupot. Byłem wtedy prawie pewny, że ktoś nas obserwuje, robi zdjęcia i za chwilę będziemy mogli się znaleźć na stronach plotkarskich. Szczerze, miałem to gdzieś...
  Pojechaliśmy znów na lotnisko by wsiąść w samolot do Recife, gdzie Hiszpanie mieli stoczyć swój pierwszy bój z Urugwajem. Gdy byliśmy już przy bramkach, zobaczyłem przerażenie na Twojej twarzy. I dopiero teraz przyznałaś mi się, że boisz się latać samolotami.. Mecz miał odbyć się za cztery godziny, a jeżeli chcielibyśmy tam pojechać samochodem, podróż trwałaby półtora dnia. Złapałem Cię wtedy za dłoń i powiedziałem, że w razie czego jestem tam z Tobą. Uśmiechnęłaś się lekko i zgodziłaś. Wsiedliśmy na pokład i zajęliśmy swoje miejsca. Ty praktycznie wbiłaś się w fotel przy oknie, nawet nie ruszając palcem. Było to odrobinkę zabawne, ale i słodkie. Kiedy głos z głośników kazał nam zapiąć pasy, zaczęłaś się z nimi mocować i szarpać, ale ja na spokojnie Ci z nimi pomogłem, po czym ująłem Twoją dłoń, ucałowałem jej wierzch, patrząc wprost w Twoje oczy i ją uścisnąłem. Uspokoiłaś się i później już było tylko lepiej.
   Dotarliśmy na stadion i zajęliśmy swoje miejsca na trybunach. Byłaś podekscytowana. Wcześniej oglądałaś z koleżanką mecze tylko w telewizji, a teraz siedziałaś ze mną na prawdziwym stadionie i miałaś oglądać mecz na żywo. Gdy chłopaki wyszli na boisko, chciałaś bym opowiedział coś o każdym z mojej hiszpańskiej drużyny. Był tam Iker, Arbeloa, Ramos, Pique, Alba, Xavi, Busquets, Iniesta, Pedro, Soldado i Cesc. Powiedziałem Ci o każdym. Gdzie gra, jaki według mnie jest. Słuchałaś i obserwowałaś wszystkich na boisku. Dobrze się bawiłaś i cieszyłaś razem ze mną z pierwszego gola dla Hiszpanii, którego zdobył Pedro. Następną bramkę strzelił Roberto i podwyższył wynik do 2:0. Zerwaliśmy się z całą trybuną, a gdy już usiedliśmy, patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
   - Xabi.. - szepnęłaś, a ja czekałem co powiesz dalej. - Pocałuj mnie - dokończyłaś, a ja poczułem jak ogarnia mnie przyjemne ciepło. Ująłem Twoją twarz w dłoniach i delikatnie musnąłem Twoje wargi. Czułem się tak, jakbym czekał na to od wieków. - Chyba przestał interesować mnie ten mecz - powiedziałaś nieśmiało, przygryzając dolną wargę.
  Hotel był zarezerwowany już wcześniej. Dwa pokoje, ale.. Wystarczył nam tylko jeden. To nie tak, że tylko na to czekałem, bo tak nie było! Kiedy Suarez strzelał gola Hiszpanom, my... Całowaliśmy się.
  Rano powiedziałaś mi, że to dla ciebie coś nowego i za razem cudownego, budzić się w ramionach wspaniałego mężczyzny. Dodałaś, że wcześniej natrafiałaś na samych dupków, którzy dowiadując się o tym, że jesteś z domu dziecka, wyczytywali na Twoim czole "przeleć mnie i ucieknij nad ranem". Nigdy bym nie uciekł.
 Przy śniadaniu opowiedziałaś mi, że wcale nie miałaś zamiaru do mnie dzwonić, bo byłaś prawie pewna, że będę kolejnym palantem, który myśli tylko o jednym. Zraniłaś tym, ale postanowiłem od razu wybaczyć. To Twoja współlokatorka namówiła Cię prawie siłą do wykonania tego telefonu, a gdy odprowadzałem Cię do domu, cały czas szła za nami, robiąc za Twoją obstawę "w razie czego". Później piszczała pół nocy, bo spotkałaś się z TYM Xabim z Realu.
I wtedy nagle zapytałem czy polecisz ze mną do Madrytu i tam już ze mną zostaniesz. Zamilkłaś na kilka chwil i zamyśliłaś się. Spojrzałaś na mnie i... I się zgodziłaś.

***
Lubię to opowiadanie, naprawdę! Pokochałam "moją" wersję Xabiego i jego młodszej sympatii. Mogę dodać, że to ostatni rozdział z serii "wspominki". 
W następnym przenosimy się do "opowiadaniowej teraźniejszości"! :)

niedziela, 9 sierpnia 2015

Rozdział I

marzec 2013 r.
  Kiedyś z Nagore byliśmy nazywani tą idealną parą. Tą przykładną rodziną, perfekcyjnie wyglądającą na zdjęciach, zawsze gustowni i eleganccy.
  A teraz? Kto pomyślałby, że ten Xabi z Realu i wiecznie czarująca Nagore nie są już małżeństwem? Te wszystkie portale plotkarskie czy gazety po prostu huczały o fakcie, że się rozwodzę. Wymyślali miliony powodów.. Jedni pisali, że miałem romans z jakąś modelką, której nazwiska nigdy wcześniej nie słyszałem, drudzy, że to Nagore dorobiła mi rogi z instruktorem fitnessu, a jeszcze kolejni, że poszło o jakieś spadki po krewnych.. Naprawdę, ludzie mają wybujałą fantazję, a prawda wcale nie była aż tak bardzo skomplikowana. Czy teraz potrzebna jest jakaś zdrada by się rozwodzić? Czy ludzie nie mogą z czasem zdać sobie sprawy z tego, że jednak to nie było to? Z nami sprawa była jasna, zaczęliśmy się od siebie oddalać, spędzać coraz mniej czasu i praktycznie wcale nie rozmawiać na osobiste tematy. Tylko dom, dzieci, praca. Pewnego wieczoru, gdy usiedliśmy razem, chcąc w końcu wyjaśnić sobie kilka spraw.. I od jednego, i od drugiego wyszło to samo, więc postanowiliśmy sobie dać wolną rękę. Gdyby ktoś mnie teraz zapytał czy żałuję tego związku, od razu odpowiem, że nigdy bym tak nawet nie pomyślał. Spędziłam naprawdę kilka cudownych lat z tą kobietą, która urodziła mi dwójkę najwspanialszych dzieci na świecie.
  Po tym wszystkim dostałem z klubu kilka dni wolnego, choć czułem, że wcale ich nie potrzebowałem. Nie byłem załamany ani podburzony, jak to zwykle bywa po rozwodach.. Oczywiście, co wiem z filmów albo od doświadczonych przez los kolegów! Jednak jeżeli dają, to grzech nie skorzystać.
 Postanowiłem polecieć do Brazylii, do Rio, gdzie mieszkał mój dawny przyjaciel. Od dawna mnie zapraszał, a teraz miałem okazję do tego by go odwiedzić i może jeszcze trochę pozwiedzać.
  Gdy przyleciałem, Carlos od razu zabrał mnie na paradę. W końcu był to okres karnawału! Zdążyłem tylko wziąć szybki prysznic i włożyć na siebie świeże ubrania, bo niedługo później siedzieliśmy już w przytulnej knajpce, degustując się tamtejszymi trunkami. Na ogromnym ekranie widzieliśmy transmisję na żywo pochodu, który niedługo miał przejść ulicą obok tego miejsca. Byli tam przeróżni przebierańcy, orkiestry i przede wszystkim skąpo ubrane panny tańczące w rytm muzyki, na których każdy mężczyzna zatrzymywał swój wzrok.
 W pewnym momencie większość osób w lokalu się poderwała by wyjść na zewnątrz i zobaczyć przebierańców na żywo. Oczywiście byłem także pociągnięty tam przez Carlosa. Znalazłem się w tłumie ludzi, którzy przeciskali się przez wąskie drzwi pubu, kiedy ktoś po prostu na mnie wpadł. Ale nie tak po prostu obił się o mnie, a wpadł z wielką siłą, która powaliła mnie na podłogę. Oprzytomniałem dopiero po chwili i wtedy zauważyłem przed sobą duże, brązowe i magiczne oczy dziewczyny, która całą sobą na mnie leżała. Twoje oczy, to byłaś Ty. Miałaś mały, zgrabny nosek, pełne usta, które w tym momencie zaciskałaś w jedną, wąską linię i długie, ciemne włosy. Za chwilę pare osób obok zaczęło nam pomagać wstać, pytać czy wszystko w porządku i zanim się zorientowałem, Ciebie już nie było. Jedyne co jeszcze zdołałem zauważyć to był krótki, czarny fartuszek z logiem tego pubu.
  Przez tę sytuację nie mogłem zasnąć, a gdy jednak udało mi się przymknąć oczy, widziałem Ciebie. Następnego ranka opowiedziałem o tym przyjacielowi, który w pierwszej chwili mnie wyśmiał, a później zapytał czy ja tak na poważnie.. Oczywiście, że byłem poważny! Zawsze jestem, szczególnie w takich sytuacjach! A najciekawsze jest to, że jeszcze w szkole średniej, powiedziałem sobie, że kobietą mojego życia będzie ta, która zwali mnie z nóg! Wtedy to nie miało być dosłownie, no ale..
 Carlos wieczorem zaciągnął mnie znów do tej knajpy i grzecznie czekaliśmy aż się pojawisz. I się udało! Przyszłaś i stanęłaś za barem. Wtedy mogłem Ci się lepiej przyjrzeć.. Byłaś taka piękna, zgrabna, drobna, a przede wszystkim bardzo młoda! Wmawiałem sobie, że powinienem odpuścić, bo wyglądałaś na jakieś 22 lata! Gdzie taka dziewczyna zainteresowałaby się starym rozwodnikiem? Powiedziałem o tym Carlosowi, ale ten się tylko zaśmiał i zawołał Cię, pod pretekstem zamówienia. Podeszłaś, uśmiechnęłaś się i zapytałaś co podać, a dopiero po chwili spojrzałaś na mnie. Na Twoich policzkach wymalowały się rumieńce i lekko spuściłaś wzrok.
   - Poprosimy dwa piwa i.. - zaczął Carlos po portugalsku, bazgroląc coś na serwetce. - I to numer mojego kolegi - wyszczerzył się, wręczając ją Tobie. Przytaknęłaś grzecznie, jeszcze raz na mnie nieśmiało spojrzałaś i gdy wracałaś za bar, schowałaś świstek do kieszonki fartuszka.. Byłem całkowicie pewny, że będziesz miała to w nosie i nie zadzwonisz, ale jednak.. Zadzwoniłaś.

   Obudziłem się wtedy przed południem i czułem się tak jakbym dzień wcześniej przenosił góry.. Wstałem bardziej zmęczony niż kładłem się spać. Wyszedłem ze swojego tymczasowego pokoju i zająłem łazienkę, a później przygotowałem sobie kawę. Całe mieszkanie miałem do swojej dyspozycji, bo Carlos pracował od rana do popołudnia. Usiadłem przy stole z kubkiem i przysunąłem sobie gazetę, która tam leżała. Przejrzałem ją tylko powierzchownie, bo jakoś specjalnie nie znam portugalskiego. I wtedy rozdzwonił się mój telefon.. W pierwszej chwili pomyślałem, że to Carlos sprawdza czy czasem nie demoluje mu mieszkania. Żartowniś jeden.. Ale okazało się, że dzwonił nieznajomy numer. Odebrałem i usłyszałem słodki damski głos. Zrozumiałem tylko "Sonia", po czym odpowiedziałem jedno jedyne zdanie, którego nauczył mnie Carlos w tutejszym języku.
   - Przepraszam, nie mówię po portugalsku. - wydukałem, a w słuchawce usłyszałem Twój cichy śmiech.
   - Angielski? - zapytałaś.
   - W porządku. - odparłem.
   - Jestem Sonia, ta z baru. Twój kolega dał mi wtedy twój numer. - mówiłaś, a na mojej twarzy automatycznie wymalował się szeroki uśmiech. Gdybyś mnie wtedy zobaczyła, pomyślałabyś, że nie jestem do końca normalny. - Na początku pomyślałam, że to jakiś głupi żart, ale koleżanka namówiła mnie bym jednak zadzwoniła.
   - W takim razie twoja koleżanka bardzo dobrze zrobiła. Cieszę się, że zadzwoniłaś! Wiele to dla mnie.. - I się zaciąłem. Cholera, Xabi! Rozmawiasz z tą dziewczyną po raz pierwszy i już chcesz rzucać takimi tekstami? - To znaczy, jestem Xabi - Zmieszałem się troszeczkę.
   - Bardzo mi miło, Xabi. - zachichotałaś, a ja teraz już nie wiedziałem co odpowiedzieć. Peszyłem się! - I chyba powinnam przeprosić.. - zaczęłaś, a ja zmarszczyłem czoło. Nie wiedziałem o czym mówiłaś..
   - Przeprosić? Za co?
   - Wpadłam na ciebie dwa dni temu, nie pamiętasz? Ktoś z tłumu mnie popchnął i wylądowałam na tobie. Mam nadzieję, że nic ci się nie stało. - wyjaśniłaś, a mnie od razu olśniło.
   - Nie, nie, wszystko w porządku. - podrapałem się po rudej brodzie. - Soniu, tak sobie myślę.. Masz może wolny wieczór? - wypaliłem, zamykając od razu oczy i czekając na jej odpowiedź.
   - Na ten dzisiejszy niestety mam już plany.. - mruknęłaś cicho, a ja od razu uświadomiłem sobie, że to o czym wczoraj pomyślałem było prawdziwe. Co ja sobie wyobrażałem? Na pewno nie interesują Cię starsi faceci! - I to nie zależy ode mnie, bo pracuję. - dodałaś, a ja otworzyłem oczy, znajdując ziarnko nadziei. - Kończę dopiero po jedenastej, ale jeżeli byś poczekał, mógłbyś mnie kawałek odprowadzić. - powiedziałaś nieśmiało, a ja wtedy jeszcze szerzej otworzyłem oczy i miałem wielką ochotę by wydać okrzyk radości.
   - W takim razie, jesteśmy umówieni? - upewniłem się.
   - Chyba tak. - odparłaś. - Przepraszam, ale muszę już kończyć. Do zobaczenia.
   - Do wieczora. - odparłem i usłyszałem sygnał przerwanego połączenia. Odskoczyłem od stołu niczym opętany z miną szaleńca, czując się jakbym właśnie strzelił bramkę, która w ostatnim momencie zadecydowała o zwycięstwie mojej drużyny. Zacząłem wyginać się w różne strony, nucąc sobie przy tym, kiedy usłyszałem jak drzwi się otwierają i w progu staje właściciel mieszkania.
   - Matko moja kochana.. To ja już wiem dlaczego Nagore się z tobą rozwiodła. - Carlos zrobił dziwną minę, mierząc mnie wzrokiem od dołu do góry. - Po raz pierwszy, można ująć, że widzę cię w takim stanie.. - dodał, a ja od razu się wyprostowałem, robiąc już poważną minę.
   - Wcześniej wróciłeś. - zauważyłem, drapiąc się po nosie.
   - Skończyliśmy wcześniej projekt i szef dał nam wolne do końca dnia. Myślałem, że zabiorę starego przyjaciela na plaże, na "polowanie".. Stało się coś? Wygrałeś na loterii?
   - Dziewczyna z baru zadzwoniła. - powiedziałem najspokojniej jak potrafiłem.
   - I jak?! Umówiłeś się z nią? - wyszczerzył się mężczyzna.
   - Można tak to ująć. - kiwnąłem głową, a on zaczął się ze mnie śmiać i poklepał mnie po plecach, mówiąc, że jednak nie zapomniałem jak to się robi, by umówić się z kobietą.
  Późnym wieczorem, gdy wychodziłem z mieszkania, oczywiście zostałem wyśmiany za wylanie na siebie połowy wanny pachnideł i wystrojenie się, a ja przecież tylko miałem na sobie jeansy i białą koszulę z długimi rękawami, a wodą kolońską prysnąłem na siebie raz albo dwa. Przyjaciel i tak miał swoją wersję..
 Wszedłem do knajpy i zauważyłem, że byłaś na sali i zbierałaś zamówienia, wiec od razu usiadłem na wolnym miejscu przy barze i czekałem aż wrócisz. Gdy już to nastąpiło, uśmiechnęłaś się lekko do mnie i zapytałaś czy coś mi podać. Zamówiłem tylko colę i pozwoliłem Ci spokojnie pracować, wbijając wzrok w telewizor, w którym leciał akurat mecz ligi brazylijskiej. Gdy mnie mijałaś, ciągle posyłałaś mi nieśmiałe uśmiechy, a ja odpowiadałem tym samym. Nie mogłem doczekać się momentu zamknięcia knajpy.

sobota, 25 lipca 2015

Prolog

Wiesz, że dzięki Tobie rozpocząłem nowy rozdział w swoim życiu?
Wiesz, że całkiem inaczej spojrzałem wtedy na świat?
Wiesz, że pokazałaś mi wszystko od innej strony?
Wiesz, że znalazłaś we mnie tego młodego chłopaka, którym byłem kiedyś?
Wiesz, że nigdy nie pomyślałem o tym, by Ci za to podziękować?
Wiesz, że za każdym gdy Cię widziałem, rozpierała mnie duma, bo wiedziałem, że jesteś moja i tylko moja?
Wiesz, że gdy Cię pierwszy raz zobaczyłem, moje serce praktycznie stanęło, myśląc, że ma przed sobą anioła?
Wiesz, że czasem czasami nadal wątpię w to, że jesteś po prostu człowiekiem?
Wiesz, że na początku byłem zaskoczony i za razem podekscytowany, gdy powiedziałaś mi o tym, że oddajesz mi swoje serce?
Wiesz, że zawsze byłaś dla mnie idealna?
Wiesz co czułem, gdy powiedziałaś, że kochasz mnie najmocniej na świecie?
Wiesz, że nigdy tak nie kochałem kobiety?
A teraz...
Widzę jak płaczesz... I nic nie mogę zrobić.
Widzę jak cierpisz... I jestem bezradny.
Widzę jak się uśmiechasz... I cieszę się razem z tobą.
Widzę jak śpisz... I chciałbym znów Cie przytulić.
Widzę jak płaczesz na filmach... I chciałbym móc Cię pocałować i powiedzieć, że to przecież tylko film.
Widzę jak znów po woli się zakochujesz... I mnie to boli, ale jestem z ciebie dumny, bo ruszasz na przód.
Widzę szczęśliwą Ciebie... I jest to dla mnie najcudowniejsza rzecz pod słońcem.
Widzę kogoś innego przy twoim boku... I jestem cholernie zazdrosny.
Widzę jak mówisz mu, że nigdy o mnie nie zapomnisz... I ja - płaczę.

***
Początek czegoś nowego. Tym razem rozpoczyna się smutno, no ale... Może akurat przypadnie wam do gustu :)